Stan rozchwiania metabolicznego
Metabolizm to całokształt reakcji chemicznych i związanych z nimi przemian energii zachodzących w żywych komórkach, stanowiący podstawę wszelkich zjawisk biologicznych. Procesy te pozwalają komórce na wzrost i rozmnażanie, na zarządzanie swoją strukturą wewnętrzną oraz na odpowiadanie na bodźce zewnętrzne. Tyle z definicji. Ja chciałabym zgłębić kwestię sprzężenia tych reakcji chemicznych w komórkach z bodźcami, jakie one wysyłają do naszego mózgu i z ich efektami w zakresie naszych zachowań w kuchni, w sklepie spożywczym, przy lodówce czy w restauracji. Krótko mówiąc i nieco sprawę upraszczając, metabolizm to spalanie pożywienia i dostarczanie energii bądź magazynowanie zapasów przez nasze komórki. Ale sposób, w jaki się to dzieje, bezpośrednio wpływa na nasz mózg. Pewne substancje chemiczne związane z procesami metabolicznymi powodują w naszych ośrodkach sytości stan nasycenia, inne nie. Kolejne zaspokajają nasz ośrodek głodu albo wręcz przeciwnie - podowują, że jesteśmy ciągle głodni. I tak dalej. Bardzo skomplikowany i subtelny mechanizm. Nawet nie spróbuję go rozwikłać teoretycznie. Skupię się tylko na pewnej grupie czynników, o których wiem ze swojego osobistego doświadczenia, że działają w taki sposób, że ośrodek sytości ma się świetnie, a ośrodek głodu jest zaspokojony i tym samym rozpoczynamy odchudzanie. Ale najpierw jeszcze trochę o samym metabolizmie.
STAN ROZCHWIANIA METABOLICZNEGO
Nasz metabolizm różni się w zależności od wielu czynników, nie sposób ich wszystkich określić. Niektóre z nich to:
- płeć
- wiek i waga
- aktywność fizyczna
- temperatura ciała i otoczenia
- temperatura zjadanego pożywienia
- hormony i stres
- podświadome sygnały z mózgu
- bakterie w jelitach
- tendencja do zaparć lub obstrukcji
- ilość tkanki mięśniowej
- i wiele innych.
Czy wiesz, że… nadmiernie rozrośnięta tkanka tłuszczowa staje się gruczołem produkującym hormony hamujące wrażliwość na insulinę i działające jak hormony żeńskie… dlatego otyli mężczyźni mają częściej problem z płodnością…
Uznaje się, że średnie tempo podstawowej przemiany materii u dorosłego człowieka to 1 kcal na 1 kg masy ciała zużyta w ciągu 1 godziny. To jest to, co zużywasz na obsługę swojego ciała, bez uwzględnienia żadnej aktywności fizycznej, czy umysłowej. Jeżeli ważysz 80 kg to na te podstawowe funkcje zużyjesz w ciągu doby niecałe 2000 kcal. Do tego lekki wysiłek umysłowy i trochę ruchu, choćby tylko spacer i krzątanie się po domu i 2500 kcal daje Ci bilans 0, czyli ani nie tyjesz, ani nie chudniesz. Jednak wymienione czynniki wpływające na metabolizm mogą to zapotrzebowanie podnieść, a niestety częściej obniżyć nawet blisko o połowę! Oznacza to, że Twoja koleżanka ważąca tyle co Ty, ale z wysokim poziomem metabolizmu, spali 2500 kcal, a Ty, z obniżonym, tylko 1800 kcal, podejmując dokładnie te same aktywności. Ale może być też odwrotnie, a ona jest od Ciebie chudsza, bo Ty po prostu dużo więcej i bardziej kalorycznie jesz.
Może, gdyby zbadać u Ciebie poziom greliny1 , leptyny 2, hormonów tarczycy i dziesięciu innych, to okaże się, że masz któregoś za mało albo za dużo. Ale raczej takie badanie i jeden zastrzyk nie rozwiążą problemu, ponieważ jest on dużo bardziej złożony. Na ten temat napisano dziesiątki doktoratów na całym świecie. Patrząc na ich wpływ na obniżenie wagi nowoczesnych społeczeństw, efekt jest chyba słaby.... Nie zajmujmy się zatem tym zagadnieniem w zbyt dużym stopniu. Popatrzmy, jak proste metody mogą dać wymierne efekty. Mnie dały. I nie muszę liczyć kalorii. Stosując proste triki, myślę, że doprowadziłam u siebie tempo podstawowej przemiany materii bliżej 1kcal/1kg/1h niż połowy tej wartości. A ponadto wiem jak, dlaczego i po jakich pokarmach jestem ponownie szybko głodna, a jakie działają na korzyść mojej sylwetki. Czyli wiem, jak zjedzone kalorie generują
chęć pochłaniania kolejnych kalorii. W stanie rozchwiania metabolicznego natomiast pewne czynniki zostają pozostawione same sobie i w efekcie nasza forma się pogarsza.
Mechanizm prowadzący do rozchwiania metabolicznego w skrócie polega na tym, że:
1. Hormon wytwarzany gównie przez żołądek, dający sygnały o głodzie, komórki wytwarzające go często są usuwane podczas operacji zmniejszenia żołądka, co powoduje nie tylko redukcję możliwości przyjmowania pokarmu, ale również mniejsze „ssanie w dołku”.
- 2. Hormon wytwarzany przez komórki tłuszczowe, im komórek więcej, tym poziom leptyny we krwi większy i silniejszy sygnał, żeby nie jeść; z nieznanych przyczyn u osób otyłych ten mechanizm zawodzi i mózg nie reaguje na wysoki poziom leptyny. Nasz mózg nie przeszedł ewolucji dostosowującej instynkt łowcy i zbieracza do pełnych półek w hipermarkecie i do lodówek na wyciągnięcie dłoni. Gdyby tę ewolucję przeszedł, odczuwalibyśmy głód, albo to, co interpretujemy jako głód, znacznie rzadziej.
- 3. Nasze komórki tłuszczowe również nie przeszły ewolucji w zakresie zrozumienia, że głód nam nie grozi i że 14-dniowa dieta to nie czas suszy, więc nie ma potrzeby magazynowania. Dlatego po dietach cud poziom metabolizmu obniża się i efekt jo-jo murowany: 100 kcal zjedzone przed taką dietą skutkuje mniejszą ilością odłożonego tłuszczu, niż te same 100 kcal zjedzone bezpośrednio po zakończeniu diety. Wróćmy na chwilę do epoki mamutów. Wtedy jedzenie oczywiście nie leżało na wyciągnięcie ręki na półkach sklepowych i człowiek musiał się wiele natrudzić, aby je zdobyć. Mimo tych wysiłków wielokrotnie przychodziły okresy głodu. Po prostu nie było nic do jedzenia. Dziś niewyobrażalne…. I wtedy organizm naszego człowieka z epoki lodowcowej musiał przejść niejako w stan hibernacji. Musiał niesłychanie obniżyć swoje tempo wydatkowania energii, aby po prostu przeżyć. Gdyby tego tempa nie obniżył, umarłby z wyczerpania i z głodu. Organizm człowieka potrafił obniżyć poziom metabolizmu nawet o 40%. Większość z nas nawet nie podejrzewa, że jest to możliwe w aż takim stopniu. A umiejętność ta pozostała w nas do dzisiaj. Dzisiaj my wpadamy w stan hibernacji, będąc na diecie. Nasz organizm dostaje informację: „głód, przestawiamy się na przetrwanie”. W praktyce oznacza to, że jeżeli przed dietą mogłaś zjeść jednego kotleta i nie przytyć, to po diecie będziesz mogła zjeść już tylko nieco ponad pół kotleta, żeby nie przytyć. A po zakończeniu diety najczęściej wracamy do ilości sprzed diety, mimo że powinniśmy na dobrą sprawę jeść połowę. Czy często słyszałaś od koleżanki: „Jem tyle, co zawsze, ale jakoś zaczęłam tyć. Chyba muszę iść do lekarza. Może to tarczyca?” W niektórych przypadkach będzie to rzeczywiście tarczyca, ale w znakomitej większości to właśnie zakończona dieta i opisany powyżej psychologiczny i fizyczny efekt jo-jo.
Ważna rola w nasilającej się epidemii nadwagi przypada też przemysłowi spożywczemu. Przemysł spożywczy w drugiej połowie ubiegłego wieku przeszedł rewolucję. Rewolucję w kierunku dla niego naturalnym, wiodącym do potencjalnej maksymalizacji zysków. Uznano, że paliwo w najczystszej postaci – czytaj: tłuszcz, biały cukier i biała mąka – będą kupowane i konsumowane najchętniej. To te składniki, o które walczyli nasi prehistoryczni przodkowie, bo to najszybsze źródła energii, więc rzucimy się na nie najprędzej. Sałata tego nie daje. Hamburger i frytki tak. Wybór zgodny z instynktem. Naturalna (brzmi to przewrotnie w tym kontekście) konsekwencja korzystania z tych dobrodziejstw przemysłu spożywczego w kombinacji z poprzednimi punktami to nadwaga z jednocześnie niskim poziomem endorfin, czyli hormonu szczęścia. Dlaczego? Nasi praprzodkowie musieli się nieźle natrudzić, żeby zdobyć ów tłuszcz i cukier. Musieli nabiegać się za dziczyzną, następnie ją oprawić, a zebranie koszyczka jagód wymagało wielu godzin schylania się. Jest już wiedzą ogólnie dostępną, że ruch podnosi poziom endorfin. Bez biegania za zwierzem czy schylania się po jagody hormony szczęścia u nas, kanapowców, są na dużo niższym poziomie niż u naszych protoplastów. Dlatego mamy chandry, PMSy i złe dni. No to pocieszamy się tłuszczem i cukrem. Uwaga! To początek spirali w dół. Kolejna „naturalna” konsekwencja to niedożywienie jakościowe, czyli znaczące braki w zakresie mikroelementów i witamin. To paradoksalne, ale założę się, że pomimo nadwagi twoje ciało jest niedożywione!
Pomimo nadwagi TWOJE CIAŁO JEST NIEDOŻYWIONE Dlatego tym uporczywiej myślisz o tłustym, słodkim i słonym jedzeniu. Dlatego, będąc w takim stanie na diecie, najchętniej byłabyś na trzech dietach naraz, bo jedną trudno się najeść. Dla naszych praprzodków cukier z trzciny owszem, był tak samo słodki jak dzisiaj, ale ich zęby i trzewia musiały sobie poradzić z dużą ilością błonnika otaczającego ten cukier. Ta walka z błonnikiem wymagała spalenia wielu kalorii. W dodatku w okolicach owego błonnika było mnóstwo mikroelementów, soli mineralnych i witamin. Trzcina rosła na glebie bogatej w sole mineralne i była zraszana czystym deszczem. I taka była też ona sama – bogata i czysta. Dzisiejszy hamburger z krowy karmionej jałową paszą i masą antybiotyków oraz z bułki upieczonej ze zmodyfikowanej pszenicy rosnącej na jałowej glebie ze sztucznym nawozem ani nie jest bogaty, ani czysty. Jakoś nie ma w nim wszystkich potrzebnych nam składników odżywczych, a te w tabletkach nie chcą się tak łatwo przyswajać. Wiesz, że niektóre suplementy przyswajamy zaledwie w 3%? Tak, to nie jest błąd pisarski, w TRZECH procentach. Dlatego ciągle czujemy ochotę na COŚ, czegoś nam brakuje, ale nie wiemy czego. A brakuje nam jedzenia, pełnego, prawdziwego jedzenia, ze wszystkimi jego dobrodziejstwami. Żadne suplementy w tabletkach tego nie zapewnią. Jest z pewnością mnóstwo mikro-, ultra- i nanoelementów, aktywnych biologicznie związków roślinnych jeszcze nieodkrytych, a niesłychanie dla nas ważnych. Jedząc paprykę, nasiona, kiełki, jabłka i sałatę mamy szanse się na nie natknąć. Jedząc frytki i pączki oraz łykając niskiej jakości tabletki multiwitaminowe – raczej nie. Powiesz: „ale ja nie lubię papryki i sałaty....” Ja też nie lubiłam. Myślałam, że nie lubię. Nasze organizmy mają już dosyć jałowego ekstraktu tłuszczu, cukru i soli uzyskanego z wyjałowionego jedzenia metodami przemysłowymi. Tym właśnie są hamburger i tort czekoladowy. Ale instynkt tego „nie wie”, jest prosty.
Pamiętasz, człowiek nie przeszedł ewolucji dostosowującej go do aktualnej sytuacji z wyjałowionym jedzeniem na sklepowych półkach. Czegoś brakuje? Instynktownie szukasz tłuszczu i cukru. Dzikie zwierzę nie rzuci się na fiolkę z przeciwutleniaczami i z witaminą E, nie domyśli się, że znajdzie to w sałacie, tylko zapoluje na hamburgera. A każdy z nas jest trochę dzikim zwierzęciem. Na pewno, jeżeli chodzi o instynkt związany z jedzeniem. Niedożywienie i braki ważnych mikroelementów z jednej strony, a nadmiar toksyn i zatrzymana woda z drugiej. Wszystkie przemysłowe dodatki, polepszacze smaku, konserwanty, stabilizatory, barwniki służą temu, żebyś jeszcze chętniej sięgnęła po wyjałowiony substytut prawdziwego pożywienia. W efekcie jesteś niedożywiona, ale i podtruta. O wpływie na zdrowie wszystkich tych substancji można by rozprawiać bez końca.
Powiem tylko ze swojego doświadczenia, że od kiedy ograniczyłam zbędne i szkodliwe dodatki (bo całkiem ich wyeliminować we współczesnym świecie się nie da) mam więcej energii, łatwiej wstaje mi się rano i rzadziej się przeziębiam. Dzięki temu łatwiej mi też być na spirali w górę, a nie w dół. Natomiast bezpośredni wpływ wszelkich toksyn na wagę to ZATRZYMANA WODA. Współczesna kombinacja białka, tłuszczu i węglowodanów powoduje naturalną reakcję organizmu – krzyczy, że jest GŁODNY!!!
Dostępne wagi są już badające nie tylko ciężar ciała, ale również zawartość wody w organizmie. Badanie jest proste. Gołymi stopami stajemy na wadze elektronicznej z taką opcją i urządzenie metodą bioimpedancji mierzy przepływ prądu. Część gabinetów dietetycznych już jest wyposażona w takie wagi, a można też kupić, wcale nie tak drogo, własną. Co się okazuje? Sama, kiedy miałam jeszcze kilka kilo do zrzucenia, miałam trzy razy więcej zbędnej wody niż zbędnego tłuszczu. Jak to możliwe? Przypomnij sobie, jak się czujesz dzień po spożyciu alkoholu w lekkim nadmiarze. W ustach sucho, a twarz opuchnięta. Jesteś odwodniona, ale masz za dużo zatrzymanej wody. To jak z wodą na Saharze. Jest jej tam mnóstwo, ale jest ukryta pod ziemią. Ty, w stanie lekkiego zatrucia, masz nadmiar wody zatrzymanej. Pierwszymi objawami będą ból głowy i lekkie opuchnięcie. Może wcale nie masz migreny? Innej między komórkami (stąd opuchlizna) i stanowczy jej niedobór w samych komórkach (stąd suchość w ustach). Tak samo, może w mniejszym stopniu, możesz czuć się nie tylko po alkoholu, ale na co dzień, z powodu nadmiaru innych toksyn. Również rozchwiane hormony działają podobnie. Dlatego kobiety puchną przed miesiączką. Generalnie zatrzymana woda jest bardziej problemem kobiet, choć nie tylko. Z tego też powodu na początku każdej diety występuje taki gwałtowny spadek wagi. Mniej jedzenia, mniej toksyn, woda się uwalnia. A kiedy kończysz lub przerywasz restrykcyjną dietę i pozwalasz sobie na ucztę, następnego dnia ważysz 2 kg więcej. To nie tylko dodatkowe jedzenie w jelitach, przecież nie zjadłaś 2 kg steka z frytkami. Nie jest to też dodatkowe sadełko, przecież nie zjadłaś 14000 kcal, choćby uczta była największa. To zatrzymana woda.
Następna kwestia to insulina. Pisząc to, zajadam świeżą paprykę, ser feta i piję białe wino. Kiedyś o tej godzinie, a jest 17:00, obowiązkowo byłyby kawa i ciacho. O tej godzinie zawsze miałam spadek energii i niepohamowany, dziki ciąg i głód na białe (a jeszcze lepiej czekoladowe) węglowodany. Ale teraz, mówię serio, ta papryka jest słodka. Jak cukier. Cukier natomiast stał się obrzydliwie słodki. Aż niesmaczny. Ciężko uwierzyć? Mam ten sam mózg i te same kubki smakowe, co kilka lat temu. Już po zaledwie kilku tygodniach na mojej nowej drodze tak ustabilizowałam sobie insulinę. Nie biorę żadnych „prochów”, nie przeszłam żadnych zabiegów przeszczepu ośrodków w mózgu. Kiedyś miałam rozchwiany poziom insuliny, stan przedcukrzycowy. Taki stan, niezdiagnozowany, ma w Polsce kilka milionów osób. Jeżeli miewasz niepohamowaną chęć na słodkie, jesteś najprawdopodobniej jedną z nich. U takich osób często jedzony rafinowany cukier dostaje się do krwi błyskawicznie i natychmiast powoduje wzmożoną produkcję insuliny przez trzustkę. To ochrona przed nadmiarem cukru we krwi. Wysoki poziom insuliny powoduje, że glukoza (do której w końcu zostaje rozłożony każdy cukier) jest szybciej metabolizowana i zamieniana na energię albo magazynowana w komórkach tłuszczowych właśnie w postaci tłuszczu. Im więcej insuliny, tym łatwiej zamienić glukozę w sadełko na biodrach. Im szybszy wzrost poziomu glukozy we krwi, tym szybszy wzrost poziomu insuliny. Im tej insuliny więcej, tym szybciej glukoza jest zneutralizowana. Po chwili we krwi mamy niski poziom glukozy, ale poziom insuliny opada wolniej, cały czas działając na glukozę. Po kolejnej chwili glukozy jest już naprawdę niewiele i w tym momencie czujesz dołek energetyczny i znowu ochotę na coś słodkiego. To nie Twoja słaba wola, tylko masz za niski poziom cukru we krwi. Naturalnie, instynktownie chcesz go podnieść do właściwego poziomu. Organizm nie pamięta, że godzinę temu właśnie zjadłaś pączka i wypiłaś kawę z cukrem, a wszystkie kalorie z tej uczty już wylądowały w komórkach tłuszczowych. To, co interesuje Twój mózg w tej chwili, to za niski poziom cukru we krwi. Te właśnie sygnały biochemiczne z krwi bombardują Twój mózg. A gdybyś godzinę temu zamiast pączka i cukru w kawie zjadła ciastko owsiane i popiła
kawą bez cukru, glukoza z tejże uczty uwalniałaby się powoli (najpierw system trawienny musi dać sobie radę z dużą ilością błonnika dookoła skrobi w płatkach owsianych). To powodowałoby powolny wzrost poziomu insuliny. I glukoza, i insulina następnie opadałyby powoli, razem, w harmonii. Cukier nie osiągnąłby tak niskiego poziomu i nie miałabyś dzikiego napadu głodu. A z czasem to zjawisko rozchwiania narasta. Skrajnym przypadkiem są osoby, które mówią o sobie, że przestały panować nad jedzeniem, nad swoim ciałem i cały czas tyją. Często w zastraszającym tempie. Super, jeśli to Ciebie nie dotyczy, ale czasem granica jest cienka, czasem możesz nie chcieć sobie tego uświadomić albo do tego przyznać, a czasem to jest ten sam proces, tylko powolny. Ale nawet powolny, po roku, dwóch, trzech, daje ekstra 5, 10, 15 kg nadwagi. Pozostaje jeszcze nie mniej istotne białko. Wyjątek stanowili może Eskimosi, którzy pałaszowali bardzo otłuszczone zwierzęta, ale było to uzasadnione przez ekstremalnie niskie temperatury. Wszyscy żyjący w klimacie umiarkowanym, jeśli upolowali dziczyznę (która nota bene nie miała za wiele tłuszczu), zjadali tłuszcz w niej zawarty Nasi praprzodkowie nie mieli możliwości zjedzenia tłuszczu bez białka. z całą górą białka, czyli po prostu wysokiej jakości mięsa. Dzisiaj jemy kiełbaski wyprodukowane ze zwierząt sztucznie tuczonych i specjalnie otłuszczanych. Proporcja białka do tłuszczu zmieniła się zastraszająco. Generalnie jemy za mało białka, a za dużo tłuszczu i węglowodanów. Białko to niesłychanie istotny składnik pożywienia. Z niego składa się większość ważnych organów naszego ciała. Mózg, mięśnie – wszystko to białko. Niedobór białka to zagrożenie życia! A głód to trauma. Mój dziadek przeżył obóz koncentracyjny i po wojnie już zawsze, do końca życia, kilka razy dziennie musiał podejść, a raczej podbiec, do lodówki i sprawdzić, czy jest pełna, odetchnąć z ulgą i dopiero wtedy mógł spokojnie usiąść. Dla niego głód był traumą. My oczywiście nie doświadczamy teraz takich makabrycznych sytuacji, ale głodzenie się na diecie restrykcyjnej jest namiastką takiego doświadczenia. Nie róbmy sobie takiej krzywdy. Głodówka oczyszczająca, do której przygotujesz się odpowiednio psychicznie i zrobisz ją w zgodzie ze sobą jest czymś zupełnie innym. Zwykłe diety restrykcyjne lub głodówki, do których się zmuszasz, to działanie wbrew sobie, skazane na porażkę. To nie brzmi, jakby miało zbyt wiele wspólnego z silną wolą... To jest właśnie Twój stan rozchwiania metabolicznego, Twoja spirala w dół (a w sensie wagi – w górę).
Reasumując, w stanie rozchwianego metabolizmu jesteś:
• przejedzona w sensie objętości i kalorii,
• z nadwagą wynikającą z nadmiaru sadełka oraz wody,
• z niskim poziomem metabolizmu z powodu niezliczonych
diet i poranków na samej kawie,
• niedożywiona w mikroelementy i witaminy,
• z niedoborem białka,
• w kiepskim nastroju i z niską energią,
• na narkotycznym wręcz głodzie cukru i/albo tłuszczu.
A wygląda to mniej więcej jak poniżej. Czytaj ten obrazek z góry do dołu, bo to spirala w dół, niestety. Zła wiadomość jest taka, że, choćbyś miała najsilniejszą wolę, nie utrzymasz figury, będąc w stanie rozchwiania metabolicznego i na spirali w dół. Instynkt jest silniejszy. Twój organizm walczy o przetrwanie, tak jak on to rozumie. A w dodatku musisz dawać sobie z tym radę w międzyczasie, między pracą, dziećmi, gotowaniem, sprzątaniem, dokształcaniem się, wakacjami, wywiadówką i wizytą u fryzjera, obiadem u teściów, problemami z rodzicami, bolesną miesiączką, nieprzyjemną menopauzą, grypą, rozwodem, ślubem syna i tak dalej.... Jedzenie nie jest priorytetem na tej liście. Dlatego tak chętnie przechodzisz na chwilę na jakąś dietę. Daje Ci ona obietnicę schudnięcia i nie musisz się zastanawiać, jak to działa. Niewolniczo stosujesz się do zaleceń, bo są proste. Nie trzeba myśleć i dokonywać wyborów. Statystycznie dokonujesz około 200 wyborów związanych z jedzeniem dziennie!!! Aż boli głowa. Prościej jest na diecie Dukana. Mięso, jajka, twaróg, trochę zieleniny i liczba decyzji spada do 5 na dzień. Ale to jest dieta. Dasz radę tylko na chwilę. Nie wytrzymasz na mięsie i twarogu całe życie. I powiedzmy sobie szczerze, na samą myśl – mdli. Organizm potrzebuje tego, czego potrzebuje i kropka. I nikt, żaden dietetyk ani lekarz nie zna Ciebie tak, jak Ty sama i nie wie do końca, czego Ty naprawdę potrzebujesz. Wiesz to tylko Ty. Wysłuchaj siebie. Dowiesz się, czego naprawdę Twój organizm potrzebuje, jeśli pozwolisz mu mówić. Wsłuchaj się, żeby nie musiał krzyczeć, weź głęboki oddech i usłyszysz go... Nie jest to łatwe. Żyjemy w skomplikowanym świecie, nie tylko przez telewizję, Internet, wolność osobistą czy kryzys, ale też przez te 200 wyborów żywieniowych na dzień, mając tysiące rodzajów jedzenia w zasięgu ręki. Prawdziwy zawrót głowy. A do skomplikowanego obrazka dokładają się jeszcze Nawyki, Okazje i Pocieszacze. Przyjrzyjmy się im.