Produkty w Metodzie Równowagi

Buraki jak dobre wino, czyli korzystajmy z sezonu, ile się da!

Koniec wiosny, początek lata – zaczyna się sezon! A nawet co najmniej kilka sezonów: na truskawki, na grilla, na czereśnie i na coraz więcej świeżych warzyw i owoców (czyli grupa DoWOLI w pełnej krasie!). A jeśli chodzi o sezon warzywny, mamy teraz m.in. sezon na młode buraczki. Buraczki – poza wigilijnym barszczykiem (oczywiście w tych rejonach, gdzie nie obowiązuje wigilijna grzybowa), chłodnikiem na lato i tradycyjnymi „buraczkami do schabowego” tak naprawdę mamy w lekkiej pogardzie – chętniej obecnie korzystamy z innych, modnych warzyw. No i, jak się pewnie domyślasz, niesłusznie. Buraki to skarbnica wszelkich dobrodziejstw. Buraki mają w sobie mnóstwo dobroczynnych składników, są w naszej strefie klimatycznej powszechnie dostępne, no i są tanie jak barszcz.

A wiesz, że w dawnych czasach, w epoce sprzed różów i fluidów do twarzy, to właśnie sokiem z buraka kobiety poprawiały sobie urodę, malując na policzkach rumieńce, by wyglądać zdrowo?

No właśnie, kolor. Czy zauważyłaś, że sok z  buraków i dobre czerwone wino mają ten sam przepiękny kolor? Nie bez przyczyny. Oba płyny swą barwę zawdzięczają antocyjanom –  barwnikom, dzięki którym mamy lepszą odporność, wolniej się starzejemy i zapobiegamy wystąpieniu nowotworów. Brytyjscy naukowcy z Uniwersytetu Exeter, którzy badali medyczne właściwości buraków, w konkluzji uznali to warzywo za  superprodukt odżywczy. I rzeczywiście, szklanka soku z buraków potrafi zdziałać cuda: uchroni przed katarem, uwolni od zgagi, obniży ciśnienie krwi i doda sił. Buraki wyraźnie  obniżają ciśnienie krwi. Na to też mamy oczywiście stosowne potwierdzenie. Naukowcy z London School of Medicine oraz Peninsula Medical School przeprowadzili badania na pijących buraczany sok ochotnikach. Okazało się, że nawet jednorazowe wypicie 1 – 2 szklanek tego soku obniża ciśnienie tętnicze już w ciągu godziny, a efekt ten nasilał się po 3 – 4 godzinach i utrzymywał się przez całą dobę. Może warto to rozważyć, zanim udamy się do lekarza po tabletki? Oczywiście żadnej samowolki, ale jestem pewna, że możecie zadziwić lekarza wynikami.

Na ostatniej Konferencji Food Forum o żywieniu w sporcie, sok z buraka był jednym z głównych tematów. A to dlatego, że buraki zwiększają wytrzymałość. Dietetycy polecają sportowcom sok z buraka jako znakomity napój energetyzujący. O niebo lepszy od wszelkich sztucznych "energetyków". Doświadczenia wykazały, że zwiększa on o około 16% wytrzymałość człowieka, pozwalając mu być odpowiednio dłuższej aktywnym fizycznie i wytrzymywać większe obciążenia. Naukowcy na razie nie są w stanie wyjaśnić, dlaczego burak ma taki wpływ na osiągnięcia sportowe, podejrzewają jednak, że odpowiedzialne za ten rezultat są występujące w buraku azotany. Obniżają one zużycie tlenu przez tkanki, zmniejszając w wyniku tego zmęczenie człowieka. Jak zapewniają uczeni, taki efekt nie może być osiągnięty żadnymi innymi znanymi ludzkości środkami. Uważają oni, że ich odkrycie wezmą pod uwagę profesjonalni sportowcy: sok z buraka ćwikłowego jest faktycznie nowym – dozwolonym! – rodzajem dopingu.
Buraki też zwalczają stany zapalne. Pomagają też w walce z wirusami. Jeśli więc dopadnie nas grypa – pijmy sok z buraka. Może on złagodzić ich przebieg infekcji wirusowych. Buraki mają też działanie wykrztuśne, pomagają więc przy kaszlu. Buraki są unikalnym źródłem betainy, substancji, która pomaga chronić komórki, białka i enzymy od tzw. stresu środowiskowego, czyli szkodliwych wpływów zewnętrznych. Betaina zapobiega także rozwojowi zmian miażdżycowych, chorób serca, udarów mózgu i zmian zakrzepowych, czyli znacznie wzmacnia układ krwionośny. Ponadto, buraki zwalczają tzw. formacje nowotworowe, czyli mają działanie antyrakowe. Dzieje się to m.in. dzięki nadającym burakom piękny kolor antyutleniaczom chroniącym przed niszczącym działaniem wolnych rodników. Buraki należą do warzyw najskuteczniej zwalczających raka, czterokrotnie zwiększają przyswajanie tlenu przez komórki. Czerwone pigmenty unicestwiają wolne rodniki, które uszkadzając DNA. Już pół wieku temu naukowcy zauważyli, że stan chorych na raka przewodu pokarmowego lub pęcherza, którzy wypijali 2 szklanki soku z surowych buraków dziennie, znacznie się poprawia. Dziś wiemy też, że buraki wspomagają organizm po chemioterapii, przy niedokrwistości i anemii. Są też nieocenione w menopauzie. Panie w okresie menopauzy zawsze powinny pamiętać o burakach, które zmniejszają ryzyko zachorowania na osteoporozę. Podobnie jak soja, łagodzą dolegliwości przekwitania: dotleniają serce, wyrównują jego pracę, zmniejszają także ciśnienie krwi, łagodzą dokuczliwe uderzenia gorąca i nawracające migreny. Naukowcy doszukali się w botwinie substancji o działaniu podobnym do kobiecych hormonów płciowych, estrogenów. A to są hormony piękna, młodości i seksu.

Żeby tego było mało, buraczki wpływają na dobry nastrój. Burak zawiera bardzo dużo kwasu foliowego, witaminy z grupy B, która jest ważna w produkcji tzw. hormonów szczęścia. Jeżeli jesteś zmęczona, miewasz stany niepokoju i lęku, cierpisz na bezsenność, brak Ci poczucia radości życia, jesteś roztargniona i masz kłopoty z pamięcią, a do tego zaburzenia w trawieniu – być może w twoim organizmie brakuje kwasu foliowego. Zalecam buraczki!

 I jeszcze mają działanie zasadotwórcze. Dzięki temu buraki przywracają równowagę w przewodzie pokarmowym po zakwaszających go mięsiwach i słodyczach.  Tradycyjne zestawienie tej jarzynki z potrawami z królika czy dziczyzny ma bardzo głębokie uzasadnienie.

 A teraz kilka słów o botwinie, czyli zielonych liściach młodych buraków. Są tak    samo cenne jak wszystkie ciemnozielone warzywa, znacznie bogatsze w żelazo niż korzeń buraka  (w botwince żelaza jest tyle samo co w szpinaku) mają  też spore ilości witaminy A i E. Z działań medycznych botwinki warto wspomnieć, że pomaga zapobiegać osteoporozie poprzez zwiększenie wytrzymałości kości, wpływa na  wzmocnienie odporności przez stymulację produkcji przeciwciał i białych krwinek. Ostatnio medycyna wykorzystuje ją też w walce z chorobą Alzheimera. Botwinka jest typowo sezonowym warzywem. Warto zrobić sobie zapasy – nie wyrzucajmy zielonych liści, jeśli akurat nie mamy dla nich zastosowania. Możemy je pokroić i zamrozić, przydadzą się jako jarzynka w mniej bogatych okresach roku.
A jak przyrządzać buraki, by były jak najbardziej wartościowe? Składniki mineralne zawarte w burakach rozpuszczają się w wodzie, dlatego lepiej nie gotować buraków, chyba że w zupie. Buraki będą bardziej wartościowe, jeśli zostaną upieczone w skórce i obrane dopiero przed jedzeniem. A jeśli ktoś chce w pełni skorzystać z ich bogactwa, niech pije surowy sok z buraków.


W Klubie Równowagi mamy w „podstawowym zestawie” przepisy na potrawy z buraków. Między innymi na zupę właśnie z buraków pieczonych. Teraz już wiesz, dlaczego nie gotowanych. Zachęcamy jednak do własnej kreatywności, tylko pamiętaj o naszych grupach – DW, ZE i MCN. 

 

 

 

    Soczewica

    Soczewica ma mnóstwo cennego, łatwo przyswajalnego białka (aż 28%), sporo błonnika  i niski indeks glikemiczny. Nasyca więc powoli, powodując stopniowe, harmonijne uwalnianie insuliny.
    Soczewica ma swoją historię.  Jest jednym z najstarszych produktów spożywczych naszej cywilizacji, znana od czasów prehistorycznych. Była uprawiana na Bliskim Wschodzie już ponad 10 tysięcy lat temu. W starożytnej kuchni greckiej i rzymskiej uchodziła za potrawę ubogich. W kuchni żydowskiej stanowiła, wraz z kaszą jaglaną,  danie pokutne. W Polsce była kiedyś rośliną pastewną, a potem  na długo o niej zapomnieliśmy. Dziś jest ulubienicą nie tylko osób niejedzących mięsa – znakomicie je zastępuje – ale także poleca się ją osobom potrzebującym dużo sił witalnych – rekonwalescentom, sportowcom i pracownikom fizycznym. Znajdziemy w niej, poza białkiem,  m.in. skrobię, wapń, fosfor oraz żelazo. Jest znakomitym źródłem witamin z grupy B, w tym dużej ilości B6 i kwasu foliowego. Stanowi też bogate źródło magnezu. Zawiera niemal całkowitą pulę potrzebnych nam białek (aż 18 aminokwasów), a wśród nich jest bardzo cenny tryptofan. Nie wytwarzamy go sami, a bardzo go potrzebujemy – pozwala syntetyzować inne białka, jest także tzw. prekursorem melatoniny i serotoniny, czyli zapewnia relaks, dobry sen i dobry nastrój, zwalcza depresję. Wystarczy uzupełnić soczewicę jej kiełkami lub ryżem, aby mieć komplet potrzebnych nam białek. Soczewica jest również potężnym stabilizatorem cukru we krwi,  zapewniając organizmowi stały strumień energii.

    Do tego peanu dodam jeszcze niezwykłe cechy praktyczne. Niektórzy mówią, że soczewica to marzenie kucharzy. Jest bardzo prosta w obsłudze.  Dania z soczewicy właściwie nie da się zepsuć,  nawet jeśli ją rozgotujemy albo dodamy za dużo wody  –  w każdym stanie jest do uratowania. Nie trzeba jej namaczać, jak większość strączkowych, możemy więc ją przyrządzać ad hoc, bez wcześniejszych przygotowań.  Szybko się gotuje, szczególnie czerwona. Jest ponadto przepyszna, niektórzy nie dodają do niej żadnych przypraw, delektując się delikatnym smakiem. Solenie powoduje, że ziarna soczewicy twardnieją, więc dodawaj ją na samym końcu gotowania (albo zastąp ziołami). Produkty zawierające kwasy, np. wino lub pomidory, wydłużają czas gotowania soczewicy. Warto więc je dodać dopiero gdy ziarna zmiękną. Podam Ci przydatny przelicznik: z jednej szklanki suchej soczewicy po ugotowaniu otrzymasz od 2 do 2,5 szklanki ziaren. Pół kilograma suchej soczewicy jest równe 5 szklankom ugotowanej.
     

    Soczewica występuje w kilku odmianach: zielona, żółta, czerwona, brązowa, a nawet czarna. Różnią się nieco smakiem, to subtelne różnice dla prawdziwych smakoszy. Jeśli chcesz, by po ugotowaniu soczewica zachowała swój kształt, wybierz odmianę brązową, która nie jest łuskana. Czerwona, pomarańczowa i żółta mają  słodkawy posmak, są najlepsze są na zupy i gulasze, również dzięki temu, że szybko miękną, a gotując je, łatwo uzyskać konsystencję kremu lub puree. Najdroższa i najbardziej aromatyczna jest francuska soczewica du Puy, która po gotowaniu zachowuje kształt. Soczewica to idealny materiał  na zupy, gulasze, sałatki, pasztety i pasty, kotlety, świetnie pasuje do curry. Może też stanowić samodzielne danie. Przepisów jest mnóstwo. Ja podam dziś tylko kilka moich ulubionych.  Korzystając z innych, zwracaj uwagę na dodawane składniki – co z grupy DoWOLI, co ZdroweEXTRA itd. Z soczewicy zaprawionej dodatkami także można zrobić kaloryczną bombę.

    Co mogę jeszcze dodać? Soczewica jest tania, tańsza niż mięso i ryby, a już na pewno przebija zwariowane ceny nutrikosmetyków, czyli tzw. urody w kapsułkach. Kup sobie lepiej urodę w ziarenkach i hojnie obdaruj nią całą rodzinę. 

    Ale ja nie mam czasu gotować! – powiesz. Jak już wspomniałam, soczewicy nie trzeba namaczać i gotuje się nieporównywalnie krócej niż inne strączkowe. Ale dla bardzo opornych leniuszków – dobra wiadomość – soczewica jest do kupienia już ugotowana w puszce, zupełnie niedrogo. Nie zachęcam do konserw, ale od biedy lepiej soczewica z puszki raz na jakiś czas, niż soczewicy całkowity brak!

    Pomysły na dania z soczewicy znajdziecie w zakładce PRZEPISY.

     

     

      Przez ostatnie lata ogromna popularność diet z niską i bardzo niską zawartością węglowodanów spędzała sen z powiek lekarzom i dietetykom. Wzięli się więc za te diety naukowcy. Przyjrzeli się bliżej, przeprowadzili eksperymenty, testy.
      No i prawda wreszcie wyszła na jaw, także w majestacie rzetelnych naukowych badań. Diety nisko węglowodanowe – żadna z nich! - w dłuższym okresie nie działają! A nam chyba chodzi właśnie o ten ‘dłuższy okres’, najlepiej na całe życie. Co zaobserwowali i ogłosili eksperci?
      Osoby jedzące mało węglowodanów przede wszystkim są smutne i zestresowane, często depresyjne.
      Czepiasz się męża i dzieci o byle co? Wrzeszczysz na kierowców, prowadząc samochód? Przestało Cię interesować cokolwiek, z Tobą samą włącznie? To niedobór węglowodanów!

      Wszyscy odczuwamy mniejsze lub większe zapotrzebowanie na węglowodany. Jeśli je usuniemy lub drastycznie ograniczymy w naszej codziennej diecie, pragnienie to będzie się nasilać , powodując ogromne napięcie i przybierając niemal kuriozalne rozmiary.
      W Australii prowadzono badania przez rok. Po 12 miesiącach okazało się, ze osoby odżywiające się w zrównoważony sposób były zdecydowanie bardziej zadowolone, spokojniejsze i zdolne do znacznie większej koncentracji niż członkowie grupy będącej na nisko węglowodanowej diecie. Ci drudzy skarżyli się ponadto na wysoki poziom stresu. Specjaliści potwierdzili, że węglowodany podnoszą w mózgu poziom substancji chemicznych regulujących nastrój i redukujących stres. Natomiast pożywienie z dużą zawartością białka i kwasów tłuszczowych powoduje znaczny spadek poziomu tych substancji.

      W rezultacie stres i depresja spowodowane niedoborem węglowodanów niweczą wszelkie Twoje wysiłki, aby schudnąć czy utrzymać szczupłą sylwetkę.

      Podczas stresu wzrasta w naszym organizmie poziom kortyzolu, hormonu stresu, który z kolei wzmaga apetyt, podatność na pokusy, chęć dogadzania sobie, ‘zaopiekowania się’ sobą. W ramach tej opieki zjadamy często kilka tabliczek czekolady, podczas gdy w normalnych warunkach wystarczyłoby nam do szczęścia kilka kostek, i to deserowej lub gorzkiej.
      A zdarzyło Ci się kiedyś, że nie możesz dopiąć spodni, które jeszcze wczoraj były dobre? Nie bójmy się nieeleganckich słów – miałaś wzdęty brzuch. Pewnie obwiniałaś za to bułeczki i ciasteczka. Błąd. Najczęstszym powodem wzdęć jest zaparcie, tak charakterystyczne i nieodłącznie związane z niedoborem, a nie nadmiarem węglowodanów. Mówiąc krótko, dieta nisko węglowodanowa powoduje, że Twój brzuch często jest wzdęty. Nieprzyjemne, prawda?

      W diecie nisko węglowodanowej czujemy się czegoś pozbawieni, z czegoś wręcz ogołoceni. Nie dziwią więc wyniki innych badań, tym razem kanadyjskich, gdzie po zaledwie trzydniowym okresie diety obie grupy kontrolne (jedna była na diecie nisko węglowodanowej, druga na zrównoważonej) zaproszono na śniadanie-test, gdzie wszyscy mogli jeść co i ile dusza zapragnie. Osoby z pierwszej grupy po prostu rzuciły się na croissanty, słodkie bułeczki, wręcz faszerowały się pełnymi tłuszczu, cukru i białej mąki pysznościami. Osoby z drugiej grupy zaś jadły tak jak zwykle. Daje do myślenia?
      Więc już wiemy - dieta nisko węglowodanowa, jak każda niezrównoważona dieta, nie daje się utrzymać w dłuższym okresie. Już sześć tygodni na takiej diecie to wyczyn, a co dopiero sześć miesięcy czy… całe życie. Nie da się. A co jest zawsze po zakończeniu restrykcyjnej diety? Już przecież wiesz – obowiązkowe JO-JO.

      No to podsumujmy. Nie jedząc węglowodanów, będziesz:

      • smutna albo wściekła (może być na przemian),
      • niezdolna do koncentracji,
      • z bardzo często wzdętym brzuchem,
      • podatna na napady obżarstwa,
      • grubsza zamiast szczuplejsza.
      Jedyne rozwiązanie to jeść węglowodany, a najlepiej jeść je z głową.

      I dlatego w mojej metodzie, Metodzie RÓWNOWAGI, jest mnóstwo zdrowych węglowodanów – w grupie ZdroweEXTRA (szerzej napiszę o niej niebawem). Są tu kasze, ryż, pełnoziarniste pieczywo, razowe makarony, pełnoziarnista mąka, ziemniaki, miód, wafle ryżowe, ciastka owsiane, gorzka czekolada, nie mówiąc o pysznościach z grupy MałeCoNIECO, na które też możesz sobie pozwolić.

      Czy teraz już wiesz, dlaczego kukurydziane kulki z miodem i suszonymi owocami SĄ odchudzające?

      Tą przyjemnością możesz się napawać bez żadnych wyrzutów sumienia

       

       

      Składniki na 12 kulek:

      • 6 czubatych filiżanek prażonej kukurydzy czyli popcornu
      • ¼ filiżanki miodu
      • ¼ filiżanki masła orzechowego w temperaturze pokojowej
      • 2 łyżki stołowe drobno posiekanej gorzkiej czekolady
      • 2 łyżki stołowe drobno posiekanych suszonych śliwek lub żurawin

      Przygotowanie (20 min.):
      Przygotuj arkusz papieru do pieczenia.
      Przygotuj popcorn w garnku lub w kuchence mikrofalowej – nie kupuj kukurydzy już z tłuszczem czy solą, często sprzedawanej w kolorowych opakowaniach do przygotowania w domu dla dzieci, tylko czystą suchą kukurydzę na popcorn.
      Przygotuj średnią miskę z bardzo zimną wodą, najlepiej wrzuć do niej kilka kostek lodu.
      Gotowy popcorn wsyp do drugiej dużej miski (nie do tej z wodą!).
      Miód i masło orzechowe połącz w rondelku i podgrzewaj na średnim ogniu, stale ostrożnie mieszając. Gdy mieszanka zacznie bąbelkować, gotuj jeszcze przez 15 sek., nadal mieszając, a potem od razu wylej zawartość rondelka na popcorn i wymieszaj delikatnie drewnianą szpatułką, tak aby pokrył się równomiernie. Dodaj czekoladę i suszone owoce i jeszcze raz wymieszaj.
      Teraz zanurz obie dłonie w misce z wodą i szybkimi ruchami formuj kilkucentymetrowe kulki, mocno ugniatając. Upewniaj się, że w każdej kulce są suszone owoce. Wykładaj kulki na przygotowany papier, a jeśli są zbyt luźno zlepione, zanurz dłonie jeszcze raz w wodzie z lodem i ściśnij kulki mocniej. Teraz powinny całkowicie wystygnąć. Aby je dobrze przechować, owiń kulki folią spożywczą i umieść w szczelnym pojemniku. Tak zamknięte zachowują świeżość do 2 dni, ale najlepsze są od razu :-)
      Powinno wyjść 12 kulek.

      Według Metody Równowagi Metabolicznej 2 kulki to 1 porcja ZdrowegoEXTRA.

        Soki to napój bardzo popularny, więc warto mu poświęcić trochę uwagi. Szczególnie dlatego, że wokół soków i ich spożycia powstało w ostatnich latach mnóstwo teorii i ‘mądrości’, w których zwykłemu konsumentowi coraz trudniej się rozeznać. Począwszy od traktowania szklanki soku jak 1 porcji warzyw albo owoców po diety "sokowe".

        Więc na początek, aby Cię uspokoić przed lekturą, powiem, że Metoda Równowagi Metabolicznej jednoznacznie uporządkowała tę kwestię: soki owocowe świeżo wyciskane, bogate w błonnik, to ZdroweEXTRA, soki owocowe z kartoników (i innych tego typu opakowań) to MałeCoNIECO. Jak już wiesz, w naszej metodzie obie te grupy spożywamy w limitowanych dziennych porcjach. Soki warzywne, ze względu na prawie brak cukrów, to DoWOLI.

        Dlaczego soki owocowe (takie zdrowe! wszędzie o tym słychać!) nie są DoWOLI?

        Z prostej przyczyny: nawet świeżo wyciskane soki owocowe to dawka składników pokarmowych, a przede wszystkim kalorii, pozyskanych przez organizm bez najmniejszego wysiłku – pracę naszych szczęk i zębów wykonała maszyna. Jeśli zaś chodzi o soki owocowe ‘spreparowane’ przez przemysł spożywczy, pod względem żywieniowym możemy je traktować na równi z cukierkami i batonikami.

        Dla lepszego zobrazowania, czy wyobrażasz sobie zjedzenie takiej ilości pomarańczy, po jakiej widzisz skórki na obrazku obok? Pewnie mało kto dałby radę, no i po takiej sesji, byłby najedzony na długi czas. A wyobrażasz sobie wypić sok wyciśnięty z tej samej ilości pomarańczy? 2-3 szklanki. Pewnie nie byłoby to większym problemem. A teraz pomyśl o poziomie satysfakcji z jedzenia, o "stopniu najedzenia się" po wypiciu tego soku w porównaniu do zjedzenia tych wszystkich pomarańczy?Dzieje się tak dlatego, że nasz mózg też "najada się" rejestrując ruchy żuchwą, czyli po prostu gryzienie i chrupanie. Pijąc soki tego nie mamy, jedząc owoce - tak, i to ile!
        W dużym uproszczeniu, na razie pomijając inne składniki, surowe owoce lub warzywa składają się głównie z wody z cukrem i błonnika. Sok w wersji naturalnej to woda i cukier, ewentualnie niewielkie ilości błonnika. Od tego, co z tą naturalną wersją zrobimy, zależy wartość odżywcza i dietetyczna soków. A zrobić można mnóstwo rzeczy…
        Najnaturalniejsza forma spożywania soków to zjadanie ich wraz z całym owocem lub warzywem, w których są zawarte. Oczywiście mówimy tu o surowych warzywach i owocach, każda forma obróbki termicznej zmienia sytuację.
        Ale powiedzmy, że ta najprostsza forma nam nie wystarcza albo nie odpowiada. Co więc można zrobić z sokiem, gdy już zdecydujemy się go oddzielić od owocu lub warzywa? Można go dosłodzić, rozcieńczyć, zabarwić, dodać sztucznie wytworzone witaminy, dodać konserwanty, wlać do kolorowych kartoników i butelek, zaopatrzyć w zachęcające etykietki, zaprząc ogromną machinę marketingowo-reklamową, bo taki sok jest oczywiście produktem na sprzedaż i aby ta sprzedaż była jak największa, prawie wszystkie chwyty są dozwolone. Nie wiem, czy wiesz, że Polska przez ostatnie trzy lata realizowała – przy udziale ogromnych środków unijnych – projekt ‘5 porcji warzyw, owoców lub soku’, a obecnie szykuje się do kolejnego unijnego trzyletniego projektu pod nazwą ‘Soki i musy – witaminy w wygodnej formie’. Dostaniemy na to 5 milionów euro. To znaczy dostaną producenci tych soków, czyli przemysł spożywczy. To dużo pieniędzy...

        Oczywiście to bardzo dobrze, kiedy spożywamy soki zamiast, np. piwa albo słodzonych (i barwionych!) napojów gazowanych, ale jak we wszystkim potrzebny jest umiar i rzetelna wiedza o tym, co robimy. Przy prowadzonych z wielkim rozmachem kampaniach marketingowych raczej nam to ‘nie grozi’.

        Zarówno w Ameryce Północnej, jak i w Europie są ostatnio, ze wsparciem rządów i organizacji międzynarodowych, prowadzone kampanie mające zwiększyć spożycie owoców i warzyw. Stwierdzono, że mieszkańcy wysoko zurbanizowanych państw zjadają ich stanowczo za mało ze szkodą dla swego zdrowia. To niskie spożycie ma też niebagatelny wpływ na ‘epidemię otyłości’, z jaką mamy do czynienia na tych terenach. Przeznaczono na to spore środki, które w dużej mierze trafiają też do producentów żywności. To dla nich spora szansa na zwiększenie atrakcyjności produktów i przez to zysków. Spora środki na kampanie reklamowe. Czy spodziewasz się, że w takiej kampanii zostaniesz rzetelnie poinformowana o wszystkich skutkach kupowania coraz większych ilości przetworów owocowych, czyli soków? Myślę, że raczej będziesz zachęcana do zjadania coraz większej ilości dżemów i kompotów, a jak się boisz utyć – kupuj je w wersji light. Czyli ze słodzikiem. Brrr….Przeciętny Amerykanin wypija rocznie nieco ponad 30 litrów soków. I są to głównie soki owocowe. Soków warzywnych , z najbardziej popularnym pomidorowym pije się stosunkowo niewiele. A szkoda, bo akurat soki warzywne nie zawierają prawie cukrów, bo też i warzywa ich prawie nie zawierają, zatem zrobienie z pomidora soku nie zwiększa koncentracji cukru. Z tego też powodu soki warzywne to DoWOLI w Metodzie Równowagi. Ale w USA króluje sok pomarańczowy. Podobnie jak i w Polsce. U nas roczne spożycie soków wynosi średnio 18 do 20 litrów na osobę, z lekką tendencją spadkową w ostatnich latach (kryzys czy wzrastająca świadomość dietetyczna?). Zwiększa się za to spożycie wody mineralnej, co cieszy nie tylko jej producentów, ale także lekarzy i dietetyków.
        Od razu powiem, że soki owocowe, nazwijmy to, komercyjnie ulepszone, nie cieszą się dobrą opinią dietetyków i lekarzy. Ich zdaniem wpływają na przyrost tkanki tłuszczowej i niewiele różnią się od innych niezdrowych napojów. Specjaliści w dziedzinie zdrowego odżywiania podkreślają, że nawet tak zwane stuprocentowe soki owocowe dostępne w sklepach zawierają niezwykle małe ilości witamin, minerałów i flawonoidów i są jedynie niepotrzebnym źródłem cukru. Ponadto nie zawierają błonnika wcale, a niektóre – z reguły dość drogie, specjalnie wzbogacone – zawierają go bardzo niewiele. Oczywiście dla zachowania zdrowia – dobrego samopoczucia i prawidłowego funkcjonowania organizmu – ważne jest spożywanie odpowiednich ilości warzyw i owoców. Na przykład amerykański Departament Rolnictwa zaleca minimum półtorej do 2 szklanek owoców (nie soków owocowych) dziennie dla kobiet i co najmniej 2 dla mężczyzn. Stąd też unijna kampania ‘5 porcji warzyw i owoców codziennie’. Sok może być także doskonałym dostawcą witamin i minerałów, ale nie można go traktować jako równoważny zamiennik, a poza tym na pewno nie każdy sok.

        Wielu dietetyków, np. dr Jonny Bowden, zaleca całkowite wyeliminowanie soków owocowych z diety, uważając je za pełne cukru mało wartościowe napoje. Z kolei dietetyk i instruktorka zdrowego stylu życia Kristen Ciuba radzi jednoznacznie: jeśli tylko możesz, zjedz owoc zamiast go pić. Swoim dzieciom, kiedy dopominają się o sok, daje do picia wodę z odrobiną soku żurawinowego. Nawet jeśli chodzi o stuprocentowe soki owocowe, nie widzi sensu dawania ich nikomu: ani dzieciom, ani dorosłym.
        Zimą pojawiła się na chwilę afera z sokiem Kubuś, kiedy to oburzeni rodzice dociekali, dlaczego soczek ten pozostawiony w samochodzie na mrozie nie zamarzł, a woda w butelce obok tak. Co za chemia? Nie tyle akurat chemia była to, tylko cukier. Dodawany do tego soku syrop glukozowo-fruktozowy ma inną temperaturę zamarzania niż woda, więc soczek "trzymał się" nieźle mimo mrozu. Nie była to trutka, ale też nic dobrego i nic, co miałby cokolwiek wspólnego z owocem. A na opakowaniu same obrazki uśmiechniętych buziek i tańczących owoców...
        Z drugiej strony wiele osób soki po prostu lubi. Jeżeli chcemy zdrowo się odżywiać, to lepiej wybrać soki świeżo wyciskane. Będziemy mieli wówczas pewność, że nie dodano do nich niczego niespodziewanego.

        Ze świeżo wyciskanymi sokami sytuacja wygląda nieco inaczej w zależności od tego, jaką metodą te soki uzyskamy. Kiedyś warzywa czy owoce ścierano na drobnej tarce i odciskano z nich sok – tak robiły nasze mamy czy babcie, aby dać dzieciom np. sok z marchwi. Trudno tak jednak przerobić kilka kilogramów ‘surowca’ dla całej rodziny. Obecnie najpopularniejszą domową metodą na soki jest używanie sokowirówki, w której oddzielamy z owoców i warzyw tzw. suchy miąższ. Oddzielamy i z reguły wyrzucamy. A z nim mnóstwo błonnika… Możemy oczywiście trochę tego suchego miąższu z powrotem dodać do soku, to korzystne rozwiązanie. Możemy także ‘szarpnąć się’ finansowo i zaopatrzyć w najnowszy hit, czyli wyciskarkę wolnoobrotową. Takie wyciskarki miażdżą surowiec mocnym ślimakiem, a następnie powoli przecierają pulpę przez sito, wszystkie cenne substancje pozostawiając w soku nieuszkodzone. Bardzo, bardzo korzystne rozwiązanie, ale niekoniecznie dla kieszeni – to wydatek rzędu od kilkuset do ponad tysiąca złotych. W takie wyciskarki są jednak zaopatrzone niektóre restauracje, a nawet bary typu fit czy stoiska w centrach handlowych, można więc spróbować soków w takich miejscach. Niestety, nawet tak wyciskarka nie załatwi na poczucia gryzienia i przeżuwania, co da nam zjedzenie zwykłego owocu.
        Dla osób zdecydowanie nie mających problemów z tuszą ani z poziomem cukru i insuliny we krwi, picie soku owocowego, a dla wszystkich - picie soku warzywnego, może mieć zalety.

        Na przykład:
        • soki pozwalają zwiększyć ilość dostarczanych witamin i składników mineralnych. Na 1 litr soku wyciskanego w wyciskarce potrzeba ok. 1,5 – 2 kg surowca. Czy łatwo jest zjeść 1,5 kg surowych marchewek lub jabłek? Wypić warzywa jest dużo szybciej i efektywniej niż je zjeść. Zdaniem niektórych amerykańskich dietetyków stuprocentowe soki owocowe pomagają ludziom zbliżać się do rekomendowanych dawek warzyw i owoców w diecie; świeżo wyciskane soki pozwolą na dostarczanie do organizmu większej różnorodności warzyw, ziół, traw, kiełków czy owoców. Z reguły jadamy te same warzywa, robimy te same ulubione sałatki lub zupy. Niektórzy nie jadają warzyw niemal wcale (bo nie lubią, bo cierpią po nich na niestrawność itd.), a dzieci lubią wybierać np. pietruszkę czy seler z zupy itd. W wyciskanych sokach można przemycić nawet takie warzywa, zioła czy przyprawy, których normalnie się nie lubi. Dodane w niewielkich ilościach w wyciskanym soku nie są nawet wyczuwalne ani widoczne. Ale musimy też pamiętać, że nie jest to zupełnie to samo, co zjadanie owoców i warzyw. Jedząc cały owoc, dostarczamy organizmowi także sporą ilość błonnika, który wspiera pracę jelit. Jeśli pijesz sok owocowy Twój organizm nie czuje się tak samo nasycony, jak po zjedzeniu owocu. A to oznacza, że niedługo potem zaczynasz myśleć o tym, żeby coś zjeść. Innymi słowy: pijesz sok jako dodatek do normalnej ilości jedzenia, a nie zamiast jego części. Wadą świeżo wyciskanych soków jest też konieczność ich przygotowywania bezpośrednio przed spożyciem. W zasadzie sok owocowy nie powinien być przechowywany dłużej niż 5 godzin po przygotowaniu. Ponieważ są smaczne, można ich wypić sporo i wtedy dostarcza się organizmowi naprawdę wiele kalorii, głównie w postaci szybko wchłanianego cukru - fruktozy. Soki ze świeżych owoców nie różnią się od pierwowzoru jedynie mniejszą zawartością błonnika. Dlatego owoce i soki owocowe nie mogą zastępować głównych posiłków, ponieważ zaburzają równowagę metaboliczną.

        Wypicie soku owocowego, nawet tak dobrego, jak ze świeżo wyciśniętych owoców, najprawdopodobniej wywoła skokowy wzrost poziomu glukozy we krwi, a co za tym idzie – także insuliny. Efektem będzie pojawienie się po pewnym czasie głodu. Nawet jeżeli przed wypiciem soku nie byliśmy głodni, to po jego wypiciu głód może się pojawić. Soki owocowe powinno się pić razem z innymi pokarmami. Grzanka z wędliną lub serek sprawią, że danie będzie zdrowsze i bardziej sycące.

        Picie soków to nawyk i tak traktuje go Metoda Równowagi Metabolicznej. Podstawowa funkcja picia soków to zaspokojenie pragnienia, dostarczenie organizmowi płynu. O tym, czy zrobimy to, pijąc soki, wodę lub inne napoje, decyduje tylko nasze przyzwyczajenie. A czy picie soków to nawyk dobry czy zły, decyduje z kolei kontekst, czyli przede wszystkim proporcje i równowaga.

          Zacznijmy od zwykłego białego cukru. Pamiętasz może słynny przedwojenny slogan reklamowy „Cukier krzepi”? Jest już nieaktualny. Nawet autorstwo samego Melchiora Wańkowicza nie uchroniło go przed detronizacją. Teraz, popadając nieco w skrajność, mówi się, że cukier to biała śmierć – jedna z trzech, pozostałe to sól i biała mąka. Prawda o cukrze leży gdzieś pomiędzy (może niezupełnie pośrodku). Nie pozostawia jednak wątpliwości, że: po pierwsze, cukier nie jest ani zdrowy, ani niezbędny naszemu organizmowi, a po drugie, że biały cukier to ciągle najpopularniejsza substancja słodząca używana w domach, w gastronomii i w przemyśle spożywczym. Cukier kryształ, który kupujemy w sklepie, składa się głównie z sacharozy i jest pozbawiony wszelkich witamin, minerałów, protein, włókien, wody. W układzie pokarmowym jest rozkładany na fruktozę i glukozę. Biały cukier poza energią, której źródłem są przecież również inne węglowodany, nie dostarcza żadnych innych składników odżywczych. To dlatego nazywany jest „pustymi kaloriami”. Często mówimy o kawie, że wypłukuje z naszego organizmu cenne pierwiastki mineralne, np. magnez. Ale tak samo robi każda substancja, która zakwasza organizm: wypłukuje magnez, a także pozostałe minerały zasadowe, czyli wapń, potas i sód. Cukier też jest takim złodziejem minerałów – i to bez względu na to czy jest to cukier biały, brązowy czy w jakimkolwiek innym kolorze.

          Więc jeśli nie cukier, to coś innego. Tylko, co? Dostępnych obecnie kontrpropozycji jest tyle, że trudno się nie pogubić, tym bardziej, że niemal do każdej jest dorobiona jakaś mniej lub bardziej wiarygodna ideologia. Coś z tego wybierzemy, ale najpierw krótki przegląd.

          O miodzie (więcej przeczytasz w oddzielnym folderze). Przypomnę, że miód jest uznawany za naturalną, zdrową słodycz. Różne jego rodzaje składają się głównie z fruktozy (ok. 39%) i glukozy (ok. 34%). Jednak to właściwości antybakteryjne, detoksykacyjne oraz te wpływające na regulację ciśnienia oraz większą odporność organizmu stanowią o wartości miodu. Jego kaloryczność jest jednak dwukrotnie wyższa niż białego cukru, a poddany temperaturze powyżej 40º C traci swe cenne właściwości (ale nie kalorie!). Tak, więc miód stosuj w celach prozdrowotnych, także smakowych, ale mądrze i z umiarem.

          Fruktoza to cukier prosty, najczęściej występujący w owocach, stąd jego nazwa. Jest słodsza od sacharozy i wolniej przyswajana przez organizm, nie wywołuje jednak takiego uczucia sytości jak glukoza. Naukowcy ostrzegają przed nadmiernym spożywaniem cukrów prostych, np. według WHO cukry proste nie powinny stanowić więcej niż 10% spożywanej dziennej dawki energii. Chyba lepiej to zostawić na pyszne owoce? Dlaczego fruktoza nie jest zalecana? Nie wdając się w szczegóły (chętnych odsyłam do fachowej lektury, ale nie portali producenckich – tam niestety przeczytacie mnóstwo bzdur na ten temat) stwierdzono, że często używane w produktach spożywczych cukry proste prowadzą do przyrostu masy ciała, czyli tyjemy! i negatywnych tego konsekwencji: chorób układu krążenia, nadciśnienia tętniczego, dyslipidemii, wysokiego poziomu „złego” cholesterolu i trójglicerydów, a także do powstania cukrzycy typu 2. No to, dlaczego w stoiskach ze zdrową żywnością są dostępne ciasteczka z fruktozą dla cukrzyków??? To jeden z największych błędów przemysłu spożywczego! Został już skompromitowany i potępiony, ale takie ciasteczka niestety nadal są dostępne. I to, jako zdrowsze od słodzonych cukrem! Lepiej ich nie kupuj, lepiej już zjedz zwykłego pączka. Z badań wynika, że jeśli rano wypijemy słodzony krystaliczną fruktozą napój lub zjemy produkty nią posłodzone nasz organizm przerobi na tkankę tłuszczową nie tylko śniadanie, ale i obiad. Najgroźniejsze jest jednak to, że fruktozę przetwarzamy na najgorszy rodzaj tłuszczu – ten gromadzący się wokół narządów wewnętrznych. Jeżeli spożywamy fruktozę zawartą bezpośrednio w owocach – sąsiedztwo błonnika, wody, witamin i soli mineralnych sprawia, że cukier ten absolutnie nie ma takiej siły rażenia. Dlatego w Metodzie Równowagi owoce są DoWOLI. W sokach już nie jest tak różowo, ale zdecydowanie najgorzej wypada fruktoza w kryształkach. Wypada tam wręcz fatalnie.

          Brązowy cukier. Tu wszystko zależy od tego, czy to prawdziwy brązowy cukier z zawartością melasy, czyli niepoddany procesowi rafinacji, czy zabarwiony karmelem zwykły biały cukier. W tym pierwszym są zawarte pochodzące z surowca roślinnego niewielkie ilości takich minerałów jak żelazo, wapń, fosfor, potas czy magnez. Ten drugi zaś to produkt powstały w wyniku marketingowej sztuczki (czy raczej oszustwa). Kiedy jakiś czas temu powstała moda na brązowy „zdrowy cukier” niektórzy producenci w ten sposób uatrakcyjnili swój wyrób, licząc na naiwność klientów. Czyli to handlowa ściema. Niestety identyczny zabieg stosują niektórzy wytwórcy pieczywa: zamiast zdrowego chleba z mąki z grubego przemiału sprzedają zabarwiony karmelem wypiek z białej mąki. A więc uwaga! Jeśli zaś chodzi o cukier, to nawet te niewielkie ilości minerałów zawarte w „prawdziwym” brązowym cukrze nie czynią z niego czegoś zdrowego.

          Aspartam (i inne sztuczne słodziki). Sztuczne słodziki chemiczne, takie jak acesuflam, sacharynian, aspartam, sukraloza i wiele innych nie mają kalorii, nie są fermentowane przez bakterie w jamie ustnej i nie szkodzą zębom…. Ideał? Oj, nie! Co prawda w ostatnich dwóch latach oficjalnie odwołano najcięższe zarzuty wobec sztucznych słodzików pomawianych przede wszystkim o działanie rakotwórcze. Ale to nie znaczy, ze są zdrowe i że należy je polecać. Paradoksalnie pobudzają one apetyt i zwiększają zapotrzebowanie na węglowodany, co przyczynia się do tycia. W chwili spożycia słodziku nasz mózg, poinformowany o słodkim smaku, wysyła trzustce polecenie produkcji insuliny. Tymczasem nie ma ona, czego zneutralizować, bo organizm nie dostał prawdziwego cukru. Insuliny jest, więc za dużo, a od jej nadmiaru łatwiej odkładamy sadełko. Badania przeprowadzone na szczurach wykazały, ze w długim okresie te karmione słodzikami utyły dwa razy bardziej niż te karmione zwykłym cukrem. Ponadto stwierdzono, ze niektóre słodziki, np. aspartam czy mannitol, mogą powodować nadpobudliwość, agresję, ból głowy, biegunkę czy wymioty. Zwróć uwagę, że tymi właśnie słodzikami jest posłodzona guma do żucia zachwalana, jako zdrowa dla zębów i polecana nam w reklamach „po każdym posiłku”. Od tych substancji zdecydowanie powinny stronić kobiety w ciąży. Sztuczne słodziki nie nadają się też do pieczenia i do gotowania, ponieważ pod wpływem temperatury rozkładają się i tracą słodki smak.

          Czym słodzić?

            „Bananowy song” przed laty śpiewała na karaibską nutę rodzima grupa VOX. Z tego radosnego szlagieru parkietów wynikało, że „bananowy żywot” jest szalenie atrakcyjny i wart pozazdroszczenia. I chyba coś jest na rzeczy…

            Większość z nas lubi banany. Na 10 osób zapytanych o 3 ulubione owoce, 9 wymieni wśród nich banany. A gdy zapytamy wprost: „czy lubisz banany?” to nawet 9 i pół osoby w statystyce wszystko jest możliwe na te 10 odpowie „TAK!” i szeroko się uśmiechnie. Tak jak uśmiecha się do nas banan już przy pierwszym kontakcie – swoim wygiętym w uśmiech kształtem i kolorem przypominającym słońce. Matka Natura, stwarzając ten cudowny owoc, wyposażyła go chyba w specjalne wabiki przyciągające naszą uwagę. Nie bez przyczyny…

            Zacznijmy od radości – uciecha na sam widok banana ma swoje odzwierciedlenie w jego zawartości, czyli tym, co kryje się pod skórką. A w tej zawartości m.in. znajdziemy tryptofan, zwany hormonem miłości (zawarty m.in. w mleku naszych mam), który z kolei syntetyzuje „hormon szczęścia”, serotoninę – odpowiedzialną za dobry nastrój, dobry sen i odprężenie (jej brak jest charakterystyczny dla wszelkich stanów depresyjnych) oraz melatoninę regulującą rytm dobowy. Obie substancje tak potrzebne w zachowaniu Równowagi.

            Banany zawierają trzy naturalne cukry – sacharozę, fruktozę i glukozę. Dzięki temu stanowią znakomity, działający natychmiast zastrzyk energii, tak bardzo ceniony m.in. przez sportowców. Pamiętasz, jak kilka lat temu połowa Polski zajadała się słynną bułką z bananami, ulubionym pokarmem naszego mistrza olimpijskiego, Adama Małysza? Z tego dania usunęłabym może bułkę (ewentualnie zastąpiła pełnoziarnistym tostem) i jak najbardziej polecam, jako znakomitą przekąskę. Dwa banany zapewnią Ci dawkę energii wystarczającą do tego, żeby przepracować 2,5 godziny! Nawet wtedy, gdy jesteś wyczerpana lub przemęczona, banan natychmiast postawi Cię na nogi, a dostarczona przez niego energia jest w stanie napędzać organizm na dłużej niż kofeina czy słodka przekąska.

            Te żółte owoce są bardzo cenne dla układu trawiennego. Przede wszystkim są bogate w błonnik, więc regularne ich spożywanie świetnie wpływa na pracę jelit, bez herbatek ziołowych i środków przeczyszczających. Są też bardzo pomocne w chorobie wrzodowej żołądka – banan to jedyny owoc, który jedzony na surowo nie tylko nie podrażnia, ale ochrania ściany żołądka, gdyż świetnie neutralizuje kwasy w przewodzie pokarmowym. Czyni to z niego także niezwykle skuteczny lek na zgagę. Banany działają jak prebiotyki, stymulując rozwój przyjaznych bakterii w jelitach, a także łagodzą refluks żołądkowy.

            Banany są bogate w żelazo i witaminy z grupy B, a szczególnie B6, czyli pirydoksyna, ważną także w odchudzaniu, bo reguluje poziom cukru we krwi. Tych witamin w bananach znajdziemy szczególnie dużo. Tu szczególnie dobra wiadomość dla pań – dzięki temu są w stanie złagodzić większość objawów PMS (napięcie przedmiesiączkowe), takich jak drażliwość, senność, bóle głowy, wzdęcia czy bolesność piersi. Uważa się także, że przyczyniają się do utrzymania korzystnych proporcji między poziomem estrogenów i progesteronu.

            Spora dawka potasu zawarta w bananach sprawia, że regulują one ciśnienie krwi, zapobiegają udarom mózgu i wspomagają sprawność intelektualną. Są takim naturalnym środkiem z kategorii „brain power”. W ubiegłym roku w Anglii przeprowadzono badanie na grupie 200 studentów uczelni w Twickenham, których poproszono o spożywanie w czasie sesji egzaminacyjnej bananów na śniadanie, w czasie porannej przerwy i na lunch. Okazało się, że grupa testowa miała niezwykle wysoką umiejętność koncentracji, dużo energii i dobry nastrój, co bezpośrednio przełożyło się na świetne wyniki egzaminów. Naukowcy stwierdzili, że główną rolę odgrywa tu potas, naturalny wspomagacz pracy mózgu, ale także „szybki cukier” działający jak kofeina oraz witaminy z grupy B do spółki z tryptofanem, łagodzące stres i dające stabilny dobry nastrój. A więc maturzystom, uczniom i studentom z czystym sumieniem polecam banany zamiast „Sesji” i innych tego typu suplementów.

            Banany przydają się także do kontrolowania temperatury ciała, działają ochładzająco. W niektórych kulturach (np. w Tajlandii i w Indiach) uważa się je za silnie działający „lek” obniżający temperaturę zarówno fizyczną, jak i emocjonalną (wycisza) i są tradycyjnie stosowane przez kobiety w ciąży.

            Banany spożywane rano albo, jako przekąska pozwalają uniknąć mdłości spowodowanych zaburzeniem gospodarki cukrowej w organizmie.
            A teraz jeszcze kilka nietypowych zastosowań:
            Skórka banana to nie tylko świetny rekwizyt komediowych gagów, ale także wspaniały lek na ukąszenia owadów: potarcie swędzącego miejsca wewnętrzną stroną takiej skórki zmniejsza opuchliznę i łagodzi podrażnienia. Skórki bananów stanowią także bardzo dobry nawóz, szczególnie pod krzaki róż.
            I jeszcze jedno, bardzo praktyczne – bananowy koktajl (może być z mlekiem) jest znakomity na kaca: uzupełnia cukier i witaminy B, wycisza, nawadnia, łagodzi „niepokój żołądka”. Co prawda w Metodzie Równowagi alkoholu też używamy w zrównoważony sposób, ale zawsze można poratować znajomego, który przesadził z zabawą. A skoro już jesteśmy przy używkach: okazało się że banany pomagają też osobom zmagającym się z głodem nikotynowym, dzięki swojemu działaniu tonizującemu napięcia, dzięki zajęciu rąk obieraniem ze skórki, robieniu „czegoś”.
            W Metodzie Równowagi banany jak i inne owoce, są DoWOLI . Oczywiście owoce świeże, nie suszone czy „czipsowane” – te wersje to ZdroweEXTRA. I myślę, że teraz już naprawdę rozumiesz, dlaczego banany są DoWOLI w Metodzie Równowagi.

            A na koniec jeszcze małe porównanie: banan ma cztery razy więcej białka niż jabłko, dwa razy więcej od niego węglowodanów, trzy razy więcej fosforu, pięć razy więcej witaminy A i żelaza oraz dwa razy więcej witamin i minerałów z innych grup. Oczywiście nie rezygnujemy z naszej ulubionej uniwersalnej przekąski, jaką jest jabłko (mające nad bananami ogromną przewagę kaloryczną – tzn. ma tych „nielubianych stworzonek” aż 2 razy mniej!), ale dodanie do listy dyżurnych pokarmów ratunkowych także bananów na pewno znacznie nam poprawi nastrój.

            Banany pomagają w odchudzaniu


              Badania japońskie 1990-2001  potwierdziły, że nie ma związku między ilością zjadanych jajek a chorobami układu krwionośnego. Co więcej, osoby regularnie jadające jajka, według innych badań,  miały połowę mniejszy deficyt wit. B12, wit. A i wit. E. A osoby jadające przynajmniej 4 jajka na tydzień miały znacząco mniejszy poziom cholesterolu, niż osoby jadające poniżej 4 jajek na tydzień. Ponadto, 2 jajka rano zmniejszają łaknienie w ciągu dnia o około 200 kcal.



              Cholesterol to określenia na różne rodzaje lipoprotein. Jednak jakiekolwiek lipoproteiny kurze nie dostają się bezpośrednio do naszego krwioobiegu, lecz są trawione (jak wszystkie egzogenne, czyli pochodzące z zewnątrz, inaczej po prostu zjadane produkty).  Dlatego cholesterol z jajek nie ma wpływu na poziom naszego cholesterolu. Z drugiej strony, w Metodzie Równowagi, chodzi o Równowagę. Dlatego jedzmy jajka, ale pewnie 2-6 na tydzień każdemu wystarczy.


                Dzięki nowoczesnym programom hodowlanym i nowy technikom trymowania mięsa, czerwone mięso w dzisiejszych czasach jest chudsze niż kiedykolwiek. Na przykład wieprzowina w latach 50-tych  miała 30% tłuszczu, teraz około 4%. Chuda wołowina ma około 5% tłuszczu, a dla porównania jagnięcina “aż”8%. Mięso, nawet czerwone, ale bez widocznego tłuszczu, należy w Metodzie Równowagi do grupy ZdroweBIAŁKO.

                 

                 

                 

                 

                 

                 

                 

                 

                 

                Co więcej, większość z nas myśli że czerwone mięso jest pełne zatykających arterie nasyconych kwasów tłuszczowych, a tymczasem około połowy tłuszczu w czerwonym mięsie to tłuszcze jednonienasycone, takie same jak w oliwie z oliwek. Dodatkowo, czerwone mięso jest pełne witamin i minerałów, szczególnie żelaza, które jest praktycznie najlepszym „lekarstwem” na anemię.

                Wybieraj chude mięso, ale też czerwone, pozbawione widocznego tłuszczu, ewentualnie usuń widoczny tłuszcz przed rozpoczęciem gotowania. Wybieraj metody przyrządzania, które nie wymagają dodawania tłuszczu – grillowanie, duszenie, pieczenie. I pamiętaj, że różnorodność jest najlepsza, dlatego czerwone mięso owszem, ale nie codziennie. Najlepiej na przemian ze strączkowymi, rybami i jajkami i drobiem.


                  Najpopularniejszy produkt z grupy ZdroweEXTRA. Kasze są pełne wartość odżywczych. Im kasza grubsza, mniej zmielona, tym więcej w niej zdrowia. Dlatego pęczak będzie lepszy od kaszy perłowej. Ale najdrobniejsza kasza będzie lepsza od mąki. Kaszą o najbardziej zasadowym odczynie, dzięki temu odkwaszającą, jest kasza jaglana. Ta kasza też świetnie rozgrzewa i pomaga w leczeniu przeziębień i pozbywaniu się śluzu. Niezależnie od rodzaju kaszy, 1 porcja ZdrowegoEXTRA to filiżanka kaszy po ugotowaniu.

                  Kasze to wspaniałe pożywienie i to nie tylko dla odchudzających się. Przede wszystkim są to produkty w 100% naturalne i zawierają mnóstwo cennych składników. Można je długo i niekłopotliwie przechowywać. Są tanie i łatwe w użyciu. No i są uniwersalne w kuchni. Mogą stanowić zdrowy węglowodan uzupełniający danie obiadowe (zamiast ziemniaków, kluseczek itp.), mogą być składnikiem zup, bazą sałatek, składnikiem kotlecików (najlepiej pieczonych), ciast i zimnych deserów, a także bardzo modnych ostatnio koktajli typu „smoothie”. Niestety nie jemy kasz za dużo – GUS podaje, że średnio 14 dag na osobę rocznie, a jedynie 10% gospodarstw domowych jada się kaszę regularnie. Czas to zmienić. Z ogromną korzyścią dla nas samych.
                  Kasze powstają z ziaren zbóż i ze względu na rozmiar mamy są to albo kasze grube (te najlepiej odchudzają!) najcenniejsze, bo to pełne ziarna zbóż pozbawione jedynie niejadalnych części, kasze łamane – ziarna rozdrobnione – oraz kasze drobne, powstałe w wyniku polerowania połamanych ziaren. Są też oczywiście kasze szczególne, np. bulgur – powstaje w procesie łamania podgrzanych ziaren twardej pszenicy (durum), kuskus zaś to otrzymane drobne kawałki takich podgrzanych pszenicznych ziaren obtoczone dodatkowo w mące. Bulgur i kuskus są dzięki tym technologiom bardzo wygodne w obsłudze – wystarczy je zalać gorącą wodą, przykryć i poczekać kilka minut.

                  W Metodzie Równowago kasze to ZdroweEXTRA. 1 filiżanka ugotowanej kaszy to 1 porcja ZE. Pamiętajmy zatem, że brak równowagi, nawet w przypadku kasz, może oznaczać przesadę, też niezdrową. Ale zachęcam do kasz jako takich.

                  Dlaczego kasze są tak cenne w odchudzaniu, podczas gdy jeszcze niedawno uważano je za tuczące? Jeśli spojrzymy na tabele kaloryczności, rzeczywiście może się wydawać, że nie różnią się od makaronu i ryżu, za to znacznie przewyższają siłą rażenia ziemniaki... Ale: po pierwsze kasze są pełne błonnika (zawierają go dwukrotnie więcej niż makaron czy biały ryż), który reguluje pracę jelit i utrudnia przyswajanie tłuszczu, a ponadto powoduje, że szybciej się nimi najadamy. Możemy dzięki temu zmniejszać porcje węglowodanów (mniej jemy – mniej tyjemy), co zmienia także nasze nawyki – oduczamy się pochłaniać duże ilości pożywienia. To może nawet cenniejsze niż te zaoszczędzone 2 łyżki potrawy. Bardzo ważne dla odchudzania jest też to, że skrobia z kaszy wchłania się dzięki błonnikowi o wiele wolniej niż np. z ryżu czy z makaronu. Ma to niebagatelne znaczenie dla równowagi metabolicznej i zapewnia uczucie sytości na dłużej. No a poza tym wszystkim jedząc kasze, nie wchłaniamy żadnej spożywczej chemii, konserwantów, barwników, polepszaczy – kasza sama w sobie jest cudownie smaczna!

                  Pod względem wartości odżywczej kasze także przewyższają ryż, makaron i ziemniaki. Zawierają tak istotne m.in. w odchudzaniu witaminy z grupy B: B1, B2, PP, B6, oraz witaminę E. Sporo składników mineralnych, głównie potasu obniżającego ciśnienie, żelaza zapobiegającego niedokrwistości oraz magnezu korzystnie działającego na układ nerwowy i pracę mięśni (w tym sercowego). Kasze są też dobrym źródłem wapnia, miedzi, cynku, manganu i krzemu. No i są pełne skrobi, która rozkłada się powoli na glukozę - paliwo potrzebne do pracy mózgu i wszystkich innych komórek.

                  Część kasz jest także pozbawiona glutenu, mieszaniny białek, której w ostatnim czasie z różnych względów staramy się unikać. Tego składnika nie zawierają kasze : jaglana, gryczana, kukurydziana, quionoa i amarantus.

                  A teraz szybki przegląd dostępnych kasz.

                  Gryczana – wyjątkowa, bardzo godna uwagi. Nie dość, że nie zawiera glutenu, to, w przeciwieństwie do innych kasz, nie zakwasza organizmu. Kasza gryczana występuje, jako prażona (ciemna) i nieprażona (jasna). Ta pierwsza ma co prawda bardziej wyrazisty smak, ale jasna jest bardziej wartościowa, gdyż w procesie podgrzewania ginie część witamin. Kasza gryczana obniża ciśnienie krwi, jest bogata w lizynę i tryptofan, cenne białka egzogenne, których nie zawierają inne kasze. Bardzo dobre źródło magnezu, potasu i cynku.

                  Jaglana – otrzymywana z ziaren prosa, ma wyjątkowe właściwości rozgrzewające. Pod względem wartości odżywczych dorównuje kaszy gryczanej. Ma mało skrobi, za to dużo białka i najwyższą wśród kasz zawartość witamin z grupy B oraz żelaza i miedzi. Nie uczula, nie zawiera glutenu. Zawiera lecytynę wspomagającą działanie mózgu i krzem korzystny dla kości, stawów oraz spowalniający procesy starzenia.

                  Jęczmienna – oczywiście z jęczmienia, ma kilka postaci: od grubego pęczaku do drobniutkiej perłowej. Reguluje trawienie i poprawia wygląd skóry, ponieważ jest dobrym źródłem witaminy PP (niacyny), która rozszerza naczynia krwionośne. Zawiera glukan, przez co skutecznie obniża poziom cholesterolu we krwi. Kasza jęczmienna ma dużo rozpuszczalnego błonnika, dzięki temu zapobiega zaparciom, wzdęciom i bólom brzucha towarzyszącym zaburzeniom trawienia. Jest bogata w przeciwutleniacze.

                  Orkiszowa – z odmiany pszenicy zwanej orkiszem. Ma wysoką zawartość żelaza, potasu, cynku i magnezu. Zawiera rodanid, naturalny antybiotyk, który poprawia odporność, zapobiega nowotworom, działa przeciwzapalnie i przeciwalergicznie. Zawarte w orkiszu lignany regulują gospodarkę hormonalną u kobiet w okresie menopauzy oraz zmniejszają ryzyko nowotworów piersi.

                  Kukurydziana – drobna, słodkawa, stanowią ją mocno oczyszczone i rozdrobnione ziarna kukurydzy, ma sporo “dobrego tłuszczu” oraz witaminę E. Dodaje energii, jest polecana alergikom, gdyż nie wywołuje odczynów uczuleniowych. Nie zawiera glutenu i jest lekkostrawna, ale ze względu na wysoki indeks glikemiczny nie poleca się jej cukrzykom i odchudzającym się. Ma pozytywny wpływ na wzrok.

                  Manna – drobniutka kasza pszenna, znakomita na nerki i choroby pęcherza. Najlepsza jest nieco rozgotowana, kleista – składnik zup mlecznych, legumin, grysiku do zup. Jest lekkostrawna, więc polecana dzieciom i osobom z problemami z układem pokarmowym (np. po operacjach). Jednak nie poleca się jej w odchudzaniu.

                  Quinoa - Czyli komosa ryżowa. Występuje w trzech rodzajach: biała (o łagodnym smaku), czerwona (ma intensywniejszy zapach, wymaga dłuższego gotowania), czarna (ma najintensywniejszy smak i twarde ziarno). Quinoa ma bardzo dużo białka, błonnika, wapnia i magnezu. Zawiera także więcej tłuszczu niż inne kasze, ale jest to głównie zdrowy tłuszcz nienasycony. W porównaniu z innymi kaszami ma też więcej witaminy E, folianów, potasu i cynku.

                  Amarantus, czyli szarłat. Uważany za zboże XXI wieku ze względu na niezwykle wysokie walory odżywcze. Jest lekkostrawny, zawiera sporo tłuszczów i białka. Ma też dużo wapnia, żelaza, magnezu i selenu. Działa przeciwnowotworowo i spowalnia starzenie się. Pomimo że kaloryczny, ma niski indeks glikemiczny. Mówi się o nim, że zawiera więcej błonnika niż owies, więcej wapnia niż mleko, więcej żelaza niż szpinak, więcej magnezu niż czekolada, więcej nienasyconych kwasów tłuszczowych niż inne zboża, a białko bardziej wartościowe niż soja. Zawiera skwalen, niezwykle cenny w dla poziomu dobrego cholesterolu.

                  Kuskus - pozyskiwany z pszenicy durum. Ma największą wśród kasz zawartość białka i węglowodanów, ale niski poziom tłuszczu i błonnika. Jest lekkostrawny.

                  Bulgur – powstaje także z ziaren pszenicy durum. Jest znakomita dla chorych na cukrzycę i osób na diecie, bo ma mało cukru i niski indeks glikemiczny. Bulgur jest o wiele bardziej pożywna niż ryż i kuskus. Ma też więcej błonnika, witamin (głównie z grupy B) i minerałów (takich jak żelazo, fosfor, potas i mangan). Jest znakomita dla chorych na cukrzycę i osób na diecie, bo zawiera bardzo mało cukru i ma niski indeks glikemiczny. W opinii wielu dietetyków bulgur to jedna z najzdrowszych kasz na świecie.

                  Owsiana - najczęściej występuje w postaci płatków. Odsyłam do posta z 5 maja, w całości poświęconego temu produktowi.

                  I na koniec, żeby nie było za różowo (a bardziej realistycznie i odpowiedzialnie) kilka ostrzeżeń. Kasze zawierają sporo fosforu, chloru i siarki, które zakwaszają organizm. Jeśli jednak wybierzesz kaszę gryczaną, możesz o tym nie myśleć. Częste jedzenie grubych kasz może zaszkodzić cierpiącym na wrzody żołądka i dwunastnicy. Osoby osłabione i rekonwalescenci w ogóle powinny jadać tylko lekkostrawne najdrobniejsze kasze, a unikać kasz grubych, gdyż podrażniają śluzówkę jelita i utrudniają wykorzystanie białka z pożywienia, które jest niezbędne do regeneracji organizmu.


                    Produkt z grupy ZdroweEXTRA. 1 porcja to miodu to 3 płaskie łyżki. Miód jest nieporównywalnie zdrowszy od cukru, jednak jest też od niego cięższy. Zatem łyżeczka miodu ma więcej kalorii niż łyżeczka cukru. W trakcie podgrzewania, powyżej 40°C, miód traci prawie wszystkie swoje właściwości odżywcze. Zatem ciasto na miodzie tak naprawdę nie różni się odżywczo od ciasta z cukrem. Pamiętaj też, żeby najlepiej wybierać miód z określonej pasieki i unikać miodu „spoza Unii Europejskiej”.

                       Pyszne, chrupiące, pachnące, ale czy zdrowe? Razowe, żytnie na zakwasie? Co wybrać? I co z tym glutenem? Pieczywo razowe może być z każdego rodzaju zboża, ale jest wykonane z mąki razowej, czyli z pełnego przemiału. Powinno być widać wówczas małe kawałeczki otrębów, a zarówno mąka jak i pieczywo nie mają jednorodnej struktury. Jeżeli kupisz pieczywo o kolorze brązowym, ale idealnie gładkie, prawdopodobnie jest to pieczywo z białej mąki jedynie zabarwione słodem lub karmelem. Nie ma ono nic wspólnego z pieczywem razowym.

                      .


                        Jest jeden rodzaj alkoholu, którego warto czasem się napić, nie tylko dla towarzystwa. To czerwone wino. Zawiera ono polifenole, które nas odmładazją i działają przeciwrakowo. Żaden inny alkohol nie może się tym pochwalić. Swego czasu wprowadzono nawet pigułkę zawierającą ekstrakt z czerwonego wina. Pigułka nie zrobiła jednak furory i przegrała z prawdziwym winem. Nam wydaje się to oczywiste. Jeżeli tylko możesz zamienić inny alkohol na czerwone wino, zrób to od razu!

                        wino

                          Herbata nie tylko zielona i czarna, czerwona to dopiero herbata! Na odchudzanie, oczywiście.


                          Niezależnie od rodzaju herbaty, każda zawiera mniejszą lub większą ilość substancji o prozdrowotnych właściwościach. Polifenole są naturalnymi składnikami herbacianych listków, należą do przeciwutleniaczy. Dzięki nim komórki naszego organizmu są chronione przez niszczycielskim działaniem wolnych rodników. A to z kolei powoduje, że na dłużej zatrzymujemy młodość. Jednak herbata czarna, podobnie jak kawa, zawiera kofeinę. Dlatego nie powinna być spożywana w nadmiarze.

                          Herbata i serce

                          Polifenole zawarte w herbacie mają także inne działanie - zmniejszają ryzyko rozwoju miażdżycy. Udowodniono, że osoby regularnie pijące zieloną herbatę rzadziej zapadają na tę chorobę, mają we krwi niższy poziom cholesterolu frakcji LDL, czyli tzw. "złego cholesterolu". 

                           

                          Herbata i choroby

                          W badaniach na zwierzętach wykazano, że zawarte w zielonej herbacie katechiny, które należą do polifenoli, zapobiegają uszkodzeniom wątroby powstałym w skutek zapalenia. Przeciwutleniacze, zawarte przede wszystkim w zielonej herbacie, chronią komórki, ale nie tylko przed przedwczesnym starzeniem się, również przed niepożądanymi zmianami, np. nowotworowymi. 

                           

                          Herbaty odchudzające

                          Herbata biała, podobnie jak zielona, nie jest poddawana fermentacji, a ponadto do jej „produkcji” używa się pączków lub bardzo młodziutkich liści. Są one poddawane tylko więdnięciu i suszeniu. Powstały surowiec to liście koloru jasnozielonego, słomkowego lub srebrnego, które po zaparzeniu dają bardzo blady, jasnożółty napar o smaku znacznie różniącym się od innych herbat – jest delikatny, pozbawiony jakiejkolwiek cierpkości, „trawiastości” czy dymnego posmaku ziemi. Krótki proces obróbki sprawia, że biała herbata zachowuje duże ilości prozdrowotnych polifenoli, jest jedną z najzdrowszych herbat. Jest zdrowa dla serca, zapobiega nowotworom, ma właściwości antybakteryjne, spowalnia procesy starzenia. Na filiżankę naparu potrzebna jest 1 łyżeczka herbaty. Zalewamy ją wodą w temperaturze 70 – 85 °C. Parzymy ok. 5 – 7 minut. Wyjątkiem jest odmiana Yin Zhen, którą parzymy 15 minut. Liście możemy zaparzać do 3 razy.

                          Herbata żółta jest czymś pośrednim pomiędzy herbatą zieloną a czarną – poddawana krótkiej fermentacji zwanej procesem men dui. Proces zaczyna się tak jak w przypadku czarnej herbaty, ale jest przerywany, zanim zaczną działać enzymy (fermentacja nieenzymatyczna). Od momentu przerwania fermentacji zależy gatunek żółtej herbaty. Zwana jest także herbatą cesarską – przez wiele setek lat była zarezerwowana dla cesarskiego dworu w Chinach. Była także wykorzystywana w religijnych ceremoniach. Jest mało znana w Europie, małe jej ilości są produkowane w Chinach. U nas dość trudno ją zdobyć, a i cenę ma wyższą od innych herbat. Warto jej jednak spróbować. Źdźbła gotowej herbaty mają ciemny kolor zielono-żółty. Napar jest bladożółty, ale podawany w białych filiżankach, dzięki odblaskowi zyskuje barwę bladoróżową, charakterystyczną dla prawdziwej żółtej herbaty. Żółta herbata jest delikatna w smaku, można w niej wyczuć delikatną nutę ciemnej czekolady oraz kawy. Przywraca siły witalne, ma dobry wpływ na układ trawienny, oczyszcza organizm ze szkodliwych substancji. Żółta herbata ma niską zawartość teiny. Parzenie: liście zalewamy wodą o temperaturze 70 – 80ºC, parzymy przez około 3 – 5 minut.

                          Teraz coś specjalnie dla dbających o figurę: herbata czerwona. Tym mianem określa się grupę herbat, u nas najbardziej znana jest Pu-erh. Należy do herbat „dojrzewających”, poddawanych procesowi fermentacji nieenzymatycznej, podobnemu jak herbaty żółte, ale zachodzącemu w znacznie silniejszym stopniu, który nadaje im bardzo ciemny, niemal czarny kolor i specyficzny ziemisto-pleśniowy posmak. Jest to fermentacja mikrobiologiczna (z udziałem bakterii), o specyficznym przebiegu zebrane i podsuszone liście są moczone i przykrywane materiałem, tworzy się coś w rodzaju kompostu. Herbaty leżakują w specjalnych górskich grotach. Naukowcy zgodnie twierdzą, że lecznicze właściwości herbata zawdzięcza procesowi fermentacji i bakteriom biorącym w nim udział. Im dłużej herbata dojrzewa ( leżakuje) w odpowiednich warunkach, tym właściwości są silniejsze. Herbata Pu-Erh może leżeć nawet 60 lat, w przeciwieństwie do innych, które nie powinny być przechowywane dłużej niż rok. Picie tej herbaty było za czasów dynastii Tang (VII – X wiek) przywilejem cesarza. Zwykły obywatel nie mógł posmakować tej herbaty nawet pod groźbą kary.

                          Właściwości, oraz działanie czerwonej herbaty:


                          • wspomaga pracę wątroby,
                          • obniża poziom cholesterolu,
                          • posiada właściwości przeciwutleniające, oczyszcza organizm z toksyn,
                          • pobudza procesy trawienne, przyspiesza przemianę materii skutecznie walczy z nadwagą, „morderca tłuszczu”
                          • łagodzi skutki spożycia alkoholu, przyspiesza trawienie alkoholu
                          • wzmacnia organizm.
                          • poprawia się wygląd skóry i włosów
                          • zapobiega próchnicy – zawiera sporo fluoru.
                          • flawonoidy pomagają we wzmacnianiu naczyń krwionośnych
                          • pomaga w koncentracji, poprawia pamięć
                          • poprawia krążenie obwodowe i mózgowe;
                          • hamuje zmiany miażdżycowe;
                          • poprawia zły nastrój, jest dobra na depresję;
                          • ma właściwości moczopędne;
                          • obniża ciśnienie;
                          • obniża poziom cukru we krwi.
                          Na filiżankę potrzeba pół łyżeczki herbaty, zalewamy ją wodą w temperaturze 90°C, parzymy 3 – 5 minut. Herbatę czerwoną możemy zaparzać kilkakrotnie.

                          Herbata oolong jest to herbata nie w pełni sfermentowana, a ponadto poddana procesowi prażenia. Stopień jej utlenienia (sfermentowania) sięga maksymalnie 80% (w porównaniu do 100% utlenionej herbaty czarnej), ale zwykle mieści się w granicach 20 – 50%. Prażenie takich częściowo sfermentowanych liści znacząco wpływa na smak i aromat herbaty – zmniejsza kwaśny i cierpki smak, nadaje lekko dymny aromat, orzechowy. Liście w tym procesie nie są przed fermentacją zwijane, a więc nie są połamane, pozostają dość sporych rozmiarów po zakończeniu obróbki.
                          Herbata oolong obniża ciśnienie krwi, zmniejsza ryzyko nowotworów, wspiera spalanie tłuszczu, reguluje poziom cukru we krwi, zmniejsza ryzyko chorób układu krążenia, chroni przed niewydolnością nerek.
                          Ze względu na spore rozmiary liści należy ją parzyć w dość dużym naczyniu. Tę samą porcję można parzyć nawet czterokrotnie. Należy zalać ją wodą o temperaturze ok. 90° C i parzyć przez ok. 4 minuty, przy czym czas kolejnych parzeń można nieco wydłużyć. Oolong ma bardzo niską zawartość kofeiny, dlatego można ją pić nawet przed snem.

                            Zajmijmy się zwykłą herbatą. A właściwie niezwykłą, nieco może spowszedniałą, ale nadal wyjątkową. Napary, jakie pijamy pod tą nazwą, są zaparzonymi liśćmi krzewu herbacianego (dla ciekawych: w botanicznej systematyce jest to rodzaj camellia). Gatunków krzewów herbacianych jest oczywiście mnóstwo, dzielimy herbatę przede wszystkim na chińską i indyjską, bo stamtąd się wywodzi, chociaż dzisiaj herbatę uprawia się także w wielu innych rejonach świata (poza Azją to m.in. Gruzja, Turcja, Kenia,), a ważne miejsce wśród herbat wysoko gatunkowych zajmują zielone herbaty z Japonii. Od tego, kiedy liście z krzewów są zebrane i jakim procesom się je poddaje zależy, czy otrzymamy herbatę zieloną, białą, czarną, żółtą, czerwoną czy oolong (ulung). Warto jednak je rozróżniać, bo każda działa trochę inaczej i z każdą należy się nieco inaczej obchodzić, aby skorzystać z jej unikatowych właściwości.

                            Naszą najlepszą znajomą jest czarna herbata, bo właśnie taka jest najbardziej rozpowszechniona w Europie. Aby otrzymać z listków krzewu herbacianego czarną herbatę, trzeba je poddać aż 4 procesom: więdnięcia, skręcania, fermentacji i suszenia. Tak przygotowana herbata zawiera najwięcej teiny, czyli substancji pobudzającej, z której powodu herbatę zaliczamy do używek. Teina chemicznie jest tożsama z kofeiną, której tak chętnie używamy do dodania sobie wigoru. Jednak herbata działa na nas inaczej niż kawa. Dlaczego? Otóż w herbacie są zawarte także polifenole, które spowalniają tempo przyswajania teiny i powodują, że stan pobudzenia jest łagodniejszy, ale trwa o wiele dłużej i jest połączony z dużą zdolnością koncentracji. A więc dla mocnego, szybkiego „kopa” lepsza jest kawa, dla dłuższego wysiłku intelektu – zdecydowanie herbata. I to czarna, bo we wszystkich pozostałych „kolorach” teiny jest znacznie mniej. Czarna herbata zawiera ponadto m.in. taninę (garbnik roślinny), karoten (barwink) i witaminy (P, K, B1, B2, PP i C). Dzięki swym składnikom działa stymulująco na ośrodkowy układ nerwowy, pobudza i pokrzepia, niweluje zmęczenie, poprawia koncentrację, bystrość umysłu i procesy myślowe, wspomaga wydzielanie soków trawiennych, poprawia wentylację płuc, ma działanie bakteriobójcze, chroni przed kamicą żółciową, w połączeniu z cytryną i z miodem działa napotnie, pomagając w wygrzaniu organizmu i zwalczaniu infekcji, obniża ciśnienie krwi, poprawiając przy tym krążenie i zmniejszając ryzyko wystąpienia chorób serca. Zawarte w czarnej herbacie flawonoidy wzmacniają naczynia krwionośne i przeciwdziała zakrzepom krwi, a dzięki zawartości fluoru chroni zęby przed próchnicą. Herbata zawiera dużo garbników, co może zmniejszyć wchłanianie się minerałów i mikroelementów do organizmu, ale garbniki wydzielane w trakcie długiego parzenia zmniejszają ryzyko zachorowania na niektóre rodzaje raka i są wskazane dla schorowanych żołądków, np przy chorobie wrzodowej.
                            Czarną herbatę parzymy, zalewając liście przegotowaną wodą o temperaturze ok. 95°C. Jakość naparu zależy oczywiście od wybranego surowca roślinnego (czyli gatunku herbaty), jakości wody i tego, czy odpowiednie naczynie (najlepiej kulisty imbryczek) podgrzaliśmy uprzednio nad parą. Jeśli chodzi o czas parzenia, zaleca się ok. 3 minut. Warto jednak wiedzieć, że jeżeli przetrzymujemy listki herbaty w naparze przez 3 minuty, teina pozostaje w swojej aktywnej postaci i napar działa pobudzająco, natomiast wydłużenie czasu parzenia do 5 – 6 minut powoduje, że zachodzi reakcja teiny z garbnikami, co daje nieaktywną postać teiny, a otrzymany napar ma działanie relaksacyjne, wyciszające i uspakajające. Używamy tylko jednego, pierwszego naparu z czarnej herbaty.

                            Czy czarna herbata wspomaga odchudzanie?
                            To zależy. Mocna i słodzona - niekoniecznie. Odwodni nas (przez teinę) i dostarczy pustych kalorii. Nawet, uwaga - posłodzona miodem, jeżeli miód dodaliśmy do bardzo gorącej herbaty, też nie wyjdzie naszej sylwetce na zdrowie, bo "ugotowany" miód jest niewiele wart. Niezbyt mocna herbata, gorzka lub słodzona "mądrze", np stewią albo umiarkowaną ilością ksylitolu, szczególnie, jeśli pojawi się w naszym menu zamiast coli i latte z syropem albo wieczornego wina czy piwa - taka herbata będzie zdecydowanie odchudzająca!

                            Zielona herbata pod względem, nazwijmy to, obróbki jest na przeciwnym końcu osi niż herbata czarna: jej liście są natychmiast po zerwaniu poddawane procesowi suszenia. Nie ma tu żadnej fermentacji. Dzięki temu zachowuje ona więcej cennych „oryginalnych” składników niż czarna herbata, jest też od niej delikatniejsza w smaku. Zielona herbata zachowuje dużo naturalnych barwników, więcej związków mineralnych i antyoksydantów, które np. przeciwdziałają zmarszczkom. Zielona herbata zawiera L-teaninę, aminokwas o działaniu uspokajającym, zmniejszającym stres i stabilizującym nastrój. A oto tylko niektóre dobroczynne skutki picia zielonej herbaty: oczyszcza organizm z toksyn, poprawia koncentrację, obniża poziom „złego” cholesterolu, jednocześnie powoduje wzrost cholesterolu HDL, ma właściwości przeciwbakteryjne i przeciwwirusowe, spowalnia proces starzenia, łagodzi dolegliwości związane z reumatyzmem, poprawia pracę mózgu, reguluje wydzielanie żółci, pobudza trawienie, neutralizuje nadkwaśność gastryczną, wspomaga leczenie i hamuje rozwój wielu nowotworów oraz zapobiega ich powstawaniu. Wyczerpujący spis jej właściwości ma wymiary encyklopedyczne (w końcu to starożytna roślina, było kiedy ją badać), ale myślę, że nawet ten powierzchowny też czyni z niej eliksir piękności i cudowny lek prawie na wszystko. I najważniejsze - ogólnie rzecz biorąc - zielona herbata MA właściwości odchudzające, ponieważ przyśpiesza metabolizm i wzmaga usuwanie zbędnych produktów przemiany materii. Czyli obiadek popity zieloną herbatą mniej się odłoży na bioderkach, niż obiadek popity czymś innym! I to jest świetna wiadomość. Gorsza wiadomość jest taka, że zielona herbata nie zastąpi złych nawyków, które, jeśli je mamy, powodują niestety tycie. Ze zmianą nawyków - najlepiej do Klubu Równowagi. Ale herbata jako taka - na pewno zadziała pozytywnie.

                            Jak przyrządzić zieloną herbatę, żeby zachować jej właściwości? Używamy jej do 2 do 3 naparów, z czego najcenniejszy jest drugi. Niektórzy nawet twierdzą, że ten pierwszy napar najlepiej wylać i dopiero drugim i trzecim się rozkoszować. Pozostawiam tę kwestię do uznania, herbaciani puryści na pewno znajdą bardziej szczegółowe zalecenia w specjalistycznych serwisach. Na pewno drugi napar jest pozbawiony większości garbników, a więc i łagodniejszy w smaku. Czas parzenia, tak jak w przypadku czarnej herbaty, wpływa na bardziej pobudzające (do 3 minut) lub bardziej tonizujące działanie, nie należy jednak przekraczać 8 minut, bo wtedy herbata staje się gorzka i niesmaczna. Temperatura używanej do zaparzania wody powinna być niższa niż dla czarnej herbaty i wynosi: 75 – 85°C dla herbaty chińskiej i indyjskiej, a 70 – 75°C dla herbaty japońskiej (tę herbatę parzymy też krócej: 1 – 2 minuty pierwszy napar, a drugi nawet tylko 20 sekund). Do zielonej herbaty najbardziej odpowiednie są gliniane imbryki i naczynia. Oczywiście nikt z nas nie mierzy temperatury wody. Proponuję zagotować wrzątek i odczekać kilka minut. Temperatura powinna spaść właśnie do około 70-80°C.

                            A na razie proponuję, abyś któregoś popołudnia czy wieczoru potraktowała herbatę wyjątkowo: zrób sobie taką małą domową ceremonię: ładne filiżanki, może odświętny dzbanek „dla gości”, staranne parzenie, pilnowanie czasu, ile herbata „naciąga”, a potem … chwila zadumy nad zwyczajną skądinąd herbatą.

                            A w kolejnym kroku zaobserwuj proszę, jak ta chwila zadumy nad herbatą zwiększa Twoją świadomość pożywienia, jedzenia i napojów w ogóle i jak wspomaga odchudzanie. Tak, właśnie, bardziej przez świadomość, a mniej przez właściwości fizyczne herbaty, choć tych też nie umniejszam!


                              Sól jest niezbędna do życia. Pamiętamy filmy o Saharze? Sól tam była na wagę złota. Sól to chlorek sodu i bez niego nie możemy żyć. Jeżeli przez kilka dni nie będziemy nic jeść i pić tylko wodę destylowaną, czyli bez minerałów, w tym bez chlorku sodu, możemy tego nie przeżyć. Ale w Polsce jemy za dużo soli, 3 razy za dużo. Dobowa dawka nie powinna przekraczać 1,5 g sodu, co w przeliczeniu na sól kuchenną daje około 1-3 g, czyli do pół łyżeczki. Nadmiar soli może powodować nadciśnienie tętnicze i zatrzymanie wody. Wówczas po prostu nie widzimy efektów odchudzania.

                              Pamiętać należy, że sód występuje powszechnie w większości produktów spożywczych, takich jak sery, mięso i wędliny czy pieczywo. Połowa soli w naszej polskiej diecie pochodzi – uwaga - z chleba. Poza tym uwaga na słone przekąski – paluszki, chipsy, orzeszki solone, a także konserwy mięsne, wędliny peklowane czy wędzone. W 100g płatków  kukurydzianych jest aż 1 mg soli. Popularna przyprawa „jarzynka” to prawie sama sól!


                              W menu Metodzie  Równowagi pieczywa jemy po prostu mniej, a podczas gotowania używamy dużo mniej soli, niż w diecie przeciętnego Kowalskiego. Dodatkowo, nasze przekąski zawierają albo bardzo niewiele soli, albo są jej całkowicie pozbawione. Dlatego możesz mieć pewność, że chlorku sodu w Metodzie  Równowagi Ci nie zabraknie, ale i nie będzie go w nadmiarze. To Metoda RÓWNOWAGI. 


                                „Wszystko dla ludzi, ale w umiarze”, mawiał Pitagoras. Ale są korzystniejsze i mniej korzystniejsze warianty „wszystkiego”. Kawa (byle nie więcej niż 2-3 filiżanki dziennie, przyczynia się do podniesienia poziomu metabolizmu i hamuje apetyt oraz poprawia nastrój. Ale uwaga - jest niekorzystna dla wrzodowców i może zakwaszać organizm. Kawa zielona, ostatnio okrzyknięta cudownym specyfikiem, działa podobnie jak inne „cudowne” specyfiki placebo, odchudzając przede wszystkim kieszeń.

                                 

                                Mała czarna na odchudzanie? Jak najbardziej!


                                Jak to jest z tą kawą? Opinie o niej i o jej właściwościach przez lata ewoluowały i nadal są podzielone. Jednak chyba wszyscy odchudzający się potwierdzą, że kawa jest ich przyjaciółką. Z kawą jakoś łatwiej. A z kolei wytrwanie na dietach, które kawy zabraniają, było (piszę w czasie przeszłym, bo teraz już na żadnej diecie nie jesteśmy) wyjątkowo trudne do zniesienia….

                                Na pewno nie jest to substancja obojętna dla organizmu. Trzeba pamiętać, że wpływa na ciśnienie krwi (podnosi je) i wzmaga kwasowość (uwaga wrzodowcy!). Kawa ma tyle właściwości chemicznych, często przeciwstawnych (np. z jednej strony pobudza, co może podnieść poziom stresu, z drugiej jednak wspomaga działanie neuroprzekaźników transportujących hormony szczęścia – endorfiny), że rację mają najprawdopodobniej ci, którzy twierdzą, że kawa sama w sobie jakiegoś ogromnego wpływu na odchudzanie nie ma. A jednak…

                                Jest stwierdzone i dowiedzione empirycznie, że kawa hamuje apetyt. Ponadto nieznacznie, ale przyspiesza metabolizm, a ponadto wprawia w dobry nastrój. Dobry nastrój z kolei, jak doskonale wiemy, odchudzaniu sprzyja. Z tym dobrym nastrojem jest tak, że nie tylko chemia zawarta w czarnych ziarenkach ma tu swój udział. Rytuały związane z piciem kawy zajmują nas i często zastępują objadanie się dla poprawienia humoru. Nazwano już nawet takie zjawisko jak psychologia picia kawy (!). W naukowych badaniach potwierdzono, że kawa pita z ulubionego kubka i przyrządzana w ulubiony sposób smakuje dużo lepiej niż każda inna. Co więcej, w wielu sytuacjach, jeśli jest taka potrzeba (np. zdrowotna) do takiego ulubionego kubka można wlać kawę zbożową albo bezkofeinową, a efekt zaspokojenia „potrzeby kawy” jest taki sam lub bardzo zbliżony do oryginału. Są nawet tacy, którzy twierdzą, że ich taka zbożówka nieźle nakręca, chociaż mają pełną świadomość tego, co piją. A ponieważ wiemy, że i odchudzanie ma, co najmniej tyle samo wspólnego z głową co z żołądkiem, niczemu się nie dziwimy. 

                                Jak to jednak jest tymi właściwościami odchudzającymi kawy? Póki, co naukowcy nie mogą wykazać w tej kwestii jednomyślności. W skrócie, bo temat doczekał się dogłębnych badań, widzę tu podział terytorialny: amerykańscy badacze raczej twierdzą, że kawa może wręcz sprzyjać tyciu, ponieważ zwiększa poziom hormonu wywołującego stres, a jego obecność w organizmie powoduje odkładanie się tłuszczu i zwiększa nasz apetyt. Badacze z Europy są jednak dla kawy dużo łagodniejsi, a nawet przyjaźni: podkreślają, że kawa dostarcza substancji pomagających spalać tłuszcz, a ponadto ma również dobroczynne właściwości, takie jak zapobieganie wolnym rodnikom powodującym starzenie się oraz rozwojowi cukrzycy typu II.
                                Na pewno oczyszczono kawę z zarzutu powodowania raka. Przypisuje się jej działanie wręcz odwrotne – zawarte w niej antyoksydanty niszczą wolne rodniki, co, jak wiemy, chroni przed nowotworami.
                                Zawarta w kawie kofeina przyspiesza metabolizm tłuszczu, a aż 1/5 „suchego surowca” stanowi rozpuszczalny błonnik. To mówi samo za siebie.

                                Oczywiście z piciem kawy wiążą się dwie bardzo ważne kwestie: po pierwsze – nie przesadzamy! Każda przesada jest nieprzyjazna równowadze, i tej metabolicznej, i psychicznej – ogólnie nie sprzyja zdrowiu. Po drugie, szczególnie ważne dla dbających o szczupłą figurę, nie róbmy z kawy bomby kalorycznej. Nie dodawajmy sztucznych słodzików, sztucznych zabielaczy (niesłusznie zwanych śmietankami), bitej śmietany, syropów, tony cukru, kilku ciasteczek, kilku czekoladek, kawałka torciku… No, wiesz, o co mi chodzi. Do kawy wypijanej w towarzystwie najlepszym dodatkiem jest miła rozmowa, która nie musi polegać na podsuwaniu sobie łakoci. Jest tyle innych tematów! Okazuje się, że kawa bez cukru, z dodatkiem chudego mleka też cudownie smakuje i tak też działa. Jeśli wydaje Ci się zbyt ascetyczna, jakby „goła”, spróbuj dodać naturalne polepszacze, które jednocześnie są znakomitymi antyoksydantami: sproszkowany cynamon (poprawia smak kawy, reguluje poziom cukru we krwi), kardamon (poprawia trawienie, działa antyseptycznie) czy naturalne kakao (obniża ciśnienie krwi).

                                Czy kawa jest dobrą, czy złą używką na odchudzanie?